piątek, 31 lipca 2009

Dziewictwo i ideologia

[Uwaga! Fikcja literacka! :)]

Była taka jedna. Emancypantka. Klejnot ruchów i aktywów maści wszelakiej. Bojowniczka o wolność, równość, braterstwo i nie pamiętam, co jeszcze. Wygadana, a nawet pyskata. Przeczytała kilka książek z zakresu gender studies i z pozycji tej, która wie lepiej krytykowała Platona za jego opresyjną wizję państwa (nie zauważała wielu detali). Nie pożałowała też krytyki św. Augustyna za jawne zacofanie przejawiające się podwójnie złą życiową dychotomią: przejście od wstrętnego seksizmu erohedonistycznego do religijnych antypostępowych i nietolerancyjnych wynurzeń. Na krytykę Kanta, co należy uznać za przejaw rozsądku, odwagi nie miała. Za to ubóstwiała Marksa i sprawnie wskazywała potencjalne źródła zaplutej reakcji, które – rzecz oczywista – należałoby zawczasu eliminować.


Kobieta. Imienia nie pamiętam. Nadałem jej w przypływie natchnienia kilka imion górnolotnych, którymi równie dobrze ochrzcić możnaby statek wycieczkowy albo elegancką knajpę (dopiero perspektywa czasu pozwoliła mi na dostrzeżenie tego zbiegu okoliczności). Widziałem w niej istotę nie z tej ziemi i idealizowałem bezprzytomnie wszystko, czym była. A czym była wtedy, naprawdę nie wiedziałem, choć zdawało mi się coś wręcz przeciwnego: oto anioł z niebios mnie zesłany, gwarant mej szczęśliwości i życiowego spełnienia. Jej paplanie brzmiało mym uszom niczym proroctwo, a szyderczo wykrzywione usta przypominały uśmiech Boga.

Przyznaję się: dałem się ideologicznie uwieść i uwierzyłem jej słowom mimo, iż wcześniej byłem na antypodach światopoglądowych w materii rewolucji i równouprawnienia. Być może był to swoisty fortel, mający przybliżyć mnie do niezdobytej jeszcze wtedy przez żadnego samca twierdzy jej serca i ciała. O ile zbliżenie do serca, przynajmniej w teorii, powieść się mogło, to zbliżenie do ciała stało pod wielkim znakiem zapytania. Wysnuła sobie jakieś śmiechu warte teorie, uzasadniając je w stylu Derridy, czyli nie argumentami a słowami po prostu i postanowiła uczynić z nich praktykę. Zamykało mi to możliwość realizacji ważnej połowy moich zamierzeń, której to domagał się niezawiniony i czysty popęd płciowy.

O, jakaż przewrotna się okazała rzeczywistość!

Otóż to właśnie ciało, bez większych przeszkód, udało mi się najsampierw zdobyć. Wystarczył wywiedziony z założenia kobiecej integralności, niezależności i swobody w samostanowieniu intelektualny młynek perswazji, żeby ujawnić jej skłonność do perwersji. Choć, przypuszczam, oddała mi się jednak wbrew swojemu postmodernistycznemu sumieniu, gdyż trzymała mnie w tajemnicy przed swymi bojowymi siostrami i strzegła niczym Świętego Grala. Świadczy to o tym, że biologia i oświecona femilogia nie zgadzają się w kwestiach dotyczących genitaliów.

czwartek, 30 lipca 2009

Zmiana nazwy bloga

Postanowiłem (Kidriv jeszcze nie wie, bo jest na Bahama, ale mu kiedyś powiem), że zmienię nazwę bloga na krótszą. Chwilę pomyślałem i przypomniało mi się słowo, które kiedyś wymyśliłem - bardzo mądre i nic nieznaczące. Oto więc przedstawiam Wam ZAZAJANĘ!

Wakacyjna popierdówa i konkurs z nagrodami

Przerwa wakacyjna nie służy naszemu blogowi, ale zapewniam wszystkich fanów (jest ich 5 milionów), że PS żyje i ma się dobrze. Kidriv wypoczywa na Wyspach Bahama, popijając drinki z palemką w otoczeniu pięknych kobiet (jedyną ich wadą jest to, że są bardzo stare i mają niecały metr wzrostu). Sted natomiast siedzi na dupsku w Warszawie, chleje browary i zastanawia się, jak by tu zarobić, żeby się nie narobić. Ma już kilka pomysłów ale jest zbyt leniwy, żeby je zrealizować.

Tymczasem, byście i Wy mieli co robić, wymyśliłem konkurs na najlepszą obelgę. Wszystkie finezyjne wyzwiska mile widziane! Kto wymyśli najciekawsze, dostanie ode mnie nowiutką książkę Jacka Piekary o tytule "Alicja". Konkurs trwa do 31 sierpnia, a zwycięzcy rozstrzygniemy wspólnie z Kidrivem. Propozycje obelg proszę wysyłać na adres archetyp@tlen.pl

Pozdro 600
Daruś i Kola

piątek, 3 lipca 2009

Pośmiertny atak miłości

Michael Jackson budził w sercach tłumu namiętność nieprzeciętną: na jego śmierć świat zareagował podobnie jak cztery lata temu na śmierć Papieża. Tłumy gromadziły się pod szpitalem, w którym umierał Jackson podobnie jak wtedy - pod oknem apartamentu, w którym umierał Papież, I podobnie jak wtedy buddyjscy mnisi odprawili nabożeństwo w intencji, a największe gwiazdy i politycy (z Kwaśniewskim i Madonną włącznie) złożyli światu kondolencje. Do pełni ekstazy brakowało tylko szaleństwa zwykłych Polaków, którzy - w mniemaniu mediów przynajmniej - powinni tłumnie zebrać sie na placach, rynkach i polach, by wspólnie odśpiewać niezapomniane "You are not alone" albo zatańczyć w rytm "Billie Jean". Trzeba było coś zrobić z tym karygodnym brakiem spontaniczności. Ogłoszono więc, że jednak są spontaniczni, bo setki fanów zbiorą się pod warszawskim metrem, by uczcić śmierć swojego idola minutą ciszy. Cała sprawa była oczywiście zmontowana i w żadnym wypadku spontaniczna. Na placu metra tłoczno jest niemal zawsze, tym bardziej, jeśli na jego środku umiejscowią się wozy transmisyjne i miliard reporterów. "Coś się musiało stać" - myślą sobie wtedy przechodnie i podchodzą sprawdzić, co; robi się faktycznie duży tłum, a przebiegły dziennikarz z tym tłumem w tle komentuje: "Setki zapłakanych twarzy fanów Jacksona wyraża tylko jedno: tęsknimy i pamiętamy."

Jackson umarł. Jak wielu innych - umiera. Był świetnym piosenkarzem, niesamowitym showmanem. Był zagubionym i zdziecinniałym człowiekiem, którego zniszczył wpojony mu przez rodziców pęd do sławy i pieniędzy. Nie potrafił stworzyć szczęśliwej rodziny, nie potrafił oprzeć się destrukcyjnym wpływom otoczenia. Dodatkowo - był wrakiem człowieka i najprawdopodobniej nie stworzyłby już nigdy nic wartościowego. Nie umarł więc artysta - ten umarł już dawno. I już dawno należało odprawić pogrzebowy obrządek. Umarł człowiek, któremu nie należało się uwielbienie i któremu nie potrzeba składanych przez fanów deklaracji miłości. Potrzeba mu - jeśli istnieje Bóg i dusza nieśmiertelna - jedynie modlitwy. Ale o tym ani Kwaśniewski, ani redaktorzy tygodników, ani Madonna, ani większość z nas nie pamięta.