Tytuł posta to spolszczenie nazwy specyficznego festiwalu, na który wybrałem się w dniach 17- 19 kwietnia tegoż roku we Wrocławiu. Wyprawa nie lada, gdyż organizatorzy zapewnili tzw. szereg atrakcji. Dla mnie najważniejszą była 30-procentowa zniżka w hostelu naprzeciwko klubu Firlej, w którym odbywały się koncerty. Przy okazji warto zwrócić uwagę na to, co się wyprawia z cenami pokoi w hostelach, czy innych noclegowniach. Standardowa cena zazwyczaj skutecznie mnie odstrasza od turystycznego wypadu do jakiegoś miasta. Jeśli bowiem okazuje się, że i hostel i hotel to w zasadzie to samo, z tym że hostel kosztuje tylko 60 zł za dobę, a hotel stówkę, to coś tu zaczyna nie grać. I trzeba zacząć szukać pokątnie tańszych spelun do przekimania. No nic, w każdym razie, ceny spania mnie przerażają. Tym bardziej w szoku byłem, jak wychodząc z dworca głównego oczom mym ukazał się transparent z napisem: "Pokoje od 27 złotych!" I to w centrum miasta. Niezłe jaja. Prawie jak z knyszą. Prawie, bo nie do końca.
Ze zniżką nocleg wyszedł nam całkiem oszczędnie, więc nadszedł czas, żeby zacząć przejmować się innymi sprawami. Bo człowiek to nigdy spokoju nie ma, zazwyczaj narzeka, paradoksalnie w celach poprawienia własnego samopoczucia. Tudzież z nudów. Niemniej - zawsze warto. Mi przypadło w udziale narzekanie na architekturę Wrocławia, którą nie bardzo umiem przełknąć. No bo jak to, mili Państwo? Widzimy obok siebie domy (i każdy pochodzi z innej bajki), zabytek na starówce, jakiś socrealistyczny syf i lśniący nowiuśki wieżowiec. "Przepych" da się wyczuć nawet w światłach dla przechodniów. Trzeba być niezgorszym matematykiem, żeby zrozumieć logikę ich zmieniania się z czerwonego na zielone. Swoją drogą zawsze zastanawiałem się, jak to jest, że ludzkość źle interpretuje sygnalizację świetlną. . . Gdy pojawia się idący ludzik, to owszem, wszyscy idą przed siebie. Kiedy zmieni się na stojącego, to w dziwny sposób wszyscy interpretują to jako przyspieszenie kroku, a nie zatrzymanie się w miejscu.
Koncerty były przaśne. Przez trzy cowieczorne wizyty w Firleju powiększyła się moja lista wad innych klubów muzycznych. Fantastyczne rozwiązanie z puszczaniem streamingu koncertu prosto z miksera w sali barowej. Człowiek nie musi stać w ukropie i duszności (a tak niestety w części wydzielonej na koncerty było), a spokojnie się przysłuchiwać popijając piwo, tuż przy barze. Aż dziw bierze, że nikt jeszcze na to nie wpadł. Stodoła jest blisko, z telebimami w innych salach. Źródło dźwięków jednak pozostaje to samo - prosto z sali koncertowej.
Ach, jaki żal, że zespoły upodobały sobie ceny własnych produktów w euro! Koszulka włoskiego Ufomammutta kosztowała ok. 60 zł. Najbardziej interesujące mnie wydawnictwo, czyli ostatni album w wersji winylowej oraz limitowanej to już cena rzędu 50 euro. Drogo, jak na płytę w opakowaniu na pizzę. W efekcie nic sobie nie zakupiłem, tylko irytowałem się niemiłosiernie, że hobby zwane muzyką to cholernie droga sprawa.
Na temat koncertów sporo napisano już tu i tam, zdjęć też już pojawiło się nie lada. Obowiązkowo jednak trzeba przyznać, że otrzymaliśmy poziom sporo ponad-polski. Pierwszy weekend koncertowy generalnie zmiażdżył uczestników. Kapel występowało w sumie dziesięć, z czego conajmniej połowa była naprawdę niesamowita. Aż dziw bierze, że coraz bardziej popularny w Polsce postmetal nie nakłania nas do grania takiej muzyki. Nie mówię o postrock'u mogwai'owskim, tylko o solidnym, metalowym przyłożeniu spod znaku Neurosis. Znów samemu trzeba będzie zapełniać niszę w polskiej branży muzycznej. ;]
Niestety, na drugim weekendzie mnie nie było, za to byłem gdzie indziej, gdzie krasnali co krok nie uświadczysz. Tak nawiasem mówiąc, niezły pomysł z tymi wrocławskimi krasnalami. Polecam na dziecęce wycieczki.
PS I nie polecam pizzerii w takich pawilonach niedaleko Firleja. Myślałem, że umrę. Chyba nawet umarłem.
Kidriv
Ze zniżką nocleg wyszedł nam całkiem oszczędnie, więc nadszedł czas, żeby zacząć przejmować się innymi sprawami. Bo człowiek to nigdy spokoju nie ma, zazwyczaj narzeka, paradoksalnie w celach poprawienia własnego samopoczucia. Tudzież z nudów. Niemniej - zawsze warto. Mi przypadło w udziale narzekanie na architekturę Wrocławia, którą nie bardzo umiem przełknąć. No bo jak to, mili Państwo? Widzimy obok siebie domy (i każdy pochodzi z innej bajki), zabytek na starówce, jakiś socrealistyczny syf i lśniący nowiuśki wieżowiec. "Przepych" da się wyczuć nawet w światłach dla przechodniów. Trzeba być niezgorszym matematykiem, żeby zrozumieć logikę ich zmieniania się z czerwonego na zielone. Swoją drogą zawsze zastanawiałem się, jak to jest, że ludzkość źle interpretuje sygnalizację świetlną. . . Gdy pojawia się idący ludzik, to owszem, wszyscy idą przed siebie. Kiedy zmieni się na stojącego, to w dziwny sposób wszyscy interpretują to jako przyspieszenie kroku, a nie zatrzymanie się w miejscu.
Koncerty były przaśne. Przez trzy cowieczorne wizyty w Firleju powiększyła się moja lista wad innych klubów muzycznych. Fantastyczne rozwiązanie z puszczaniem streamingu koncertu prosto z miksera w sali barowej. Człowiek nie musi stać w ukropie i duszności (a tak niestety w części wydzielonej na koncerty było), a spokojnie się przysłuchiwać popijając piwo, tuż przy barze. Aż dziw bierze, że nikt jeszcze na to nie wpadł. Stodoła jest blisko, z telebimami w innych salach. Źródło dźwięków jednak pozostaje to samo - prosto z sali koncertowej.
Ach, jaki żal, że zespoły upodobały sobie ceny własnych produktów w euro! Koszulka włoskiego Ufomammutta kosztowała ok. 60 zł. Najbardziej interesujące mnie wydawnictwo, czyli ostatni album w wersji winylowej oraz limitowanej to już cena rzędu 50 euro. Drogo, jak na płytę w opakowaniu na pizzę. W efekcie nic sobie nie zakupiłem, tylko irytowałem się niemiłosiernie, że hobby zwane muzyką to cholernie droga sprawa.
Na temat koncertów sporo napisano już tu i tam, zdjęć też już pojawiło się nie lada. Obowiązkowo jednak trzeba przyznać, że otrzymaliśmy poziom sporo ponad-polski. Pierwszy weekend koncertowy generalnie zmiażdżył uczestników. Kapel występowało w sumie dziesięć, z czego conajmniej połowa była naprawdę niesamowita. Aż dziw bierze, że coraz bardziej popularny w Polsce postmetal nie nakłania nas do grania takiej muzyki. Nie mówię o postrock'u mogwai'owskim, tylko o solidnym, metalowym przyłożeniu spod znaku Neurosis. Znów samemu trzeba będzie zapełniać niszę w polskiej branży muzycznej. ;]
Niestety, na drugim weekendzie mnie nie było, za to byłem gdzie indziej, gdzie krasnali co krok nie uświadczysz. Tak nawiasem mówiąc, niezły pomysł z tymi wrocławskimi krasnalami. Polecam na dziecęce wycieczki.
PS I nie polecam pizzerii w takich pawilonach niedaleko Firleja. Myślałem, że umrę. Chyba nawet umarłem.
Kidriv