niedziela, 21 lutego 2010

Czy Bóg nie lubi radykałów?

Wiesz, jak nie lubię radykałów - mówi w jednej z piosenek Lao Che Bóg do Noego. Szczerze powiem, że od prawdziwego Boga, nie tego z piosenek, a tego z Pisma Świętego, spodziewam się usłyszeć co innego.

Radykalne idee są, oczywiście, ryzykowne. Bardziej ryzykowne niż idee wyważone, centrowe. Ryzykujemy, że albo mamy całkowitą rację, albo całkowicie się mylimy. Centrowe idee zapewniają nowoczesny spokój. Są błędem przyprawionym szczyptą racji albo - jak kto woli - racją, zaprawioną szczyptą błędu. Niczym łyżką dziegciu. W każdym razie centrowiec wygrywa z radykałem spokojem ducha. W końcu czeka na niego co prawda piekło, ale w wydaniu light... 1 krąg. Czyli całkiem sympatyczna kompania: Homer, Sokrates, Arystoteles... Będzie o czym gadać. Wątpię jednak, by rzeczeni chcieli z nim gadać. Centrowiec jest przecież jak stygnący kaloryfer. Ani ziębi ani grzeje.

Radykał jest za to zimny, albo gorący. W tym jego szansa i w tym jego zguba. Wszystko zależy od tego, którą stronę równania wybierze. Dlatego jest miotany sprzecznymi uczuciami i wciąż musi upewniać się, że wybrał dobrze. Mówię oczywiście o radykale, a nie o fanatyku. Fanatyk wątpliwości jest pozbawiony, stąd ta jego właściwość, że albo się przegrzewa, albo osiąga temperaturę zera bezwględnego.

Możliwe, że - choć takie stwierdzenie wydaje się radykalne i chełpliwe - radykał ma bogatsze życie wewnętrzne nie tylko od fanatyka, lecz także od centrowca, którego jedynym zadaniem jest przechodzenie międzą pomiędzy piekłem i niebem. Miedza wąska, więc może jest niezły w trzymaniu równowagi i można go cenić jako sprawnego cyrkowca?

A może Bóg w teatrze świata ceni właśnie cyrkowców?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz