poniedziałek, 27 kwietnia 2009

Asymetria

Tytuł posta to spolszczenie nazwy specyficznego festiwalu, na który wybrałem się w dniach 17- 19 kwietnia tegoż roku we Wrocławiu. Wyprawa nie lada, gdyż organizatorzy zapewnili tzw. szereg atrakcji. Dla mnie najważniejszą była 30-procentowa zniżka w hostelu naprzeciwko klubu Firlej, w którym odbywały się koncerty. Przy okazji warto zwrócić uwagę na to, co się wyprawia z cenami pokoi w hostelach, czy innych noclegowniach. Standardowa cena zazwyczaj skutecznie mnie odstrasza od turystycznego wypadu do jakiegoś miasta. Jeśli bowiem okazuje się, że i hostel i hotel to w zasadzie to samo, z tym że hostel kosztuje tylko 60 zł za dobę, a hotel stówkę, to coś tu zaczyna nie grać. I trzeba zacząć szukać pokątnie tańszych spelun do przekimania. No nic, w każdym razie, ceny spania mnie przerażają. Tym bardziej w szoku byłem, jak wychodząc z dworca głównego oczom mym ukazał się transparent z napisem: "Pokoje od 27 złotych!" I to w centrum miasta. Niezłe jaja. Prawie jak z knyszą. Prawie, bo nie do końca.

Ze zniżką nocleg wyszedł nam całkiem oszczędnie, więc nadszedł czas, żeby zacząć przejmować się innymi sprawami. Bo człowiek to nigdy spokoju nie ma, zazwyczaj narzeka, paradoksalnie w celach poprawienia własnego samopoczucia. Tudzież z nudów. Niemniej - zawsze warto. Mi przypadło w udziale narzekanie na architekturę Wrocławia, którą nie bardzo umiem przełknąć. No bo jak to, mili Państwo? Widzimy obok siebie domy (i każdy pochodzi z innej bajki), zabytek na starówce, jakiś socrealistyczny syf i lśniący nowiuśki wieżowiec. "Przepych" da się wyczuć nawet w światłach dla przechodniów. Trzeba być niezgorszym matematykiem, żeby zrozumieć logikę ich zmieniania się z czerwonego na zielone. Swoją drogą zawsze zastanawiałem się, jak to jest, że ludzkość źle interpretuje sygnalizację świetlną. . . Gdy pojawia się idący ludzik, to owszem, wszyscy idą przed siebie. Kiedy zmieni się na stojącego, to w dziwny sposób wszyscy interpretują to jako przyspieszenie kroku, a nie zatrzymanie się w miejscu.

Koncerty były przaśne. Przez trzy cowieczorne wizyty w Firleju powiększyła się moja lista wad innych klubów muzycznych. Fantastyczne rozwiązanie z puszczaniem streamingu koncertu prosto z miksera w sali barowej. Człowiek nie musi stać w ukropie i duszności (a tak niestety w części wydzielonej na koncerty było), a spokojnie się przysłuchiwać popijając piwo, tuż przy barze. Aż dziw bierze, że nikt jeszcze na to nie wpadł. Stodoła jest blisko, z telebimami w innych salach. Źródło dźwięków jednak pozostaje to samo - prosto z sali koncertowej.

Ach, jaki żal, że zespoły upodobały sobie ceny własnych produktów w euro! Koszulka włoskiego Ufomammutta kosztowała ok. 60 zł. Najbardziej interesujące mnie wydawnictwo, czyli ostatni album w wersji winylowej oraz limitowanej to już cena rzędu 50 euro. Drogo, jak na płytę w opakowaniu na pizzę. W efekcie nic sobie nie zakupiłem, tylko irytowałem się niemiłosiernie, że hobby zwane muzyką to cholernie droga sprawa.

Na temat koncertów sporo napisano już tu i tam, zdjęć też już pojawiło się nie lada. Obowiązkowo jednak trzeba przyznać, że otrzymaliśmy poziom sporo ponad-polski. Pierwszy weekend koncertowy generalnie zmiażdżył uczestników. Kapel występowało w sumie dziesięć, z czego conajmniej połowa była naprawdę niesamowita. Aż dziw bierze, że coraz bardziej popularny w Polsce postmetal nie nakłania nas do grania takiej muzyki. Nie mówię o postrock'u mogwai'owskim, tylko o solidnym, metalowym przyłożeniu spod znaku Neurosis. Znów samemu trzeba będzie zapełniać niszę w polskiej branży muzycznej. ;]

Niestety, na drugim weekendzie mnie nie było, za to byłem gdzie indziej, gdzie krasnali co krok nie uświadczysz. Tak nawiasem mówiąc, niezły pomysł z tymi wrocławskimi krasnalami. Polecam na dziecęce wycieczki.

PS I nie polecam pizzerii w takich pawilonach niedaleko Firleja. Myślałem, że umrę. Chyba nawet umarłem.

Kidriv

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz