poniedziałek, 6 kwietnia 2009

Krew Chrystusa

Obejrzałem właśnie "Ostatnie kuszenie Chrystusa" w reżyserii Martina Scorsese. Tak się składa, że aktualnie czytam też "Mężczyznę z Nazaretu" Anthony'ego Burgessa (autora m.in. "Mechanicznej pomarańczy"). Ponadto - pewnie, jak każdy, kto oglądał kiedyś świąteczną TV - obejrzałem już mnóstwo filmów traktujących o życiu i śmierci Jezusa. Poczynając od "Króla Królów" z Jeffreyem Hunterem w roli Jezusa, przez "Jesus Christ Superstar" z Tedem Neeley'em, aż po "Pasję" z Jimem Cavazielem. W filmie Scorsese Jezusa grał jeden z moich ulubionych aktorów: Willem Dafoe. Boże wybacz, ale to był naprawdę brzydki Jezus. Jednak świetnie zagrany.

Powyższe napisałem nie po to, żeby się pochwalić tym, jaki to jestem obeznany z kinematografią. Bo nie jestem. Napisałem to, ponieważ za każdym razem, gdy oglądam film, bądź czytam książkę o Jezusie, nasuwa mi się pewne spostrzeżenie. Otóż twórcom nie wystarcza ortodoksja. Może za wyjątkiem (niekoniecznie chlubnym) "Pasji", wszyscy starają się upchać jak najwięcej pomiędzy to, czego zmieniać im nie wypada. Scorsese jest w tym mistrzem. Nie dziwię się, dlaczego Kościół zakazywał wiernym oglądać ten film. Chrystus jeszcze na krzyżu doświadcza pokus "normalnego życia". Życia czysto ludzkiego, bez bożego balastu zbawiania świata. Doświadcza pokusy fizycznej na tyle mocnej, że - jak sugeruje reżyser - w pewien sposób jej ulega. Wierni faktycznie nie powinni widzieć Jezusa uprawiającego seks z Marią Magdaleną. Bądźmy szczerzy: nie zrozumieliby, albo zrozumieliby opacznie. Wydaje mi się, że mimo kościelnej cenzury, sam Scorsese jako praktykujący katolik, ekskomuniką obłożony nie został. Świadczy to o mądrości Kościoła, który umie zastosować zasadę hierarchiczności w praktyce. Uderza, że w wielu produkcjach pominięty jest motyw Zmartwychwstania. A bez Zmartwychwstania "nasza wiara" byłaby martwa. Obawiam się, że pod przykrywką intelektualnej prowokacji, kryje się tutaj po prostu strach przed jawną deklaracją: Jezus był Bogiem. Artyści też ludzie. Mają swoje wątpliwości i pewnie odczuwają je mocniej niż ci zwyczajni zjadacze chleba. Wydaje mi się jednak, że rozprawiają się z nimi często po linii najmniejszego oporu. Odsuwając je w czasie. Filmy i książki, które piszą są tego żywym świadectwem. Nazwałbym to intelektualizowaniem miłości. Tej boskiej oczywiście. Dylematy ukryte w pytaniu "Czy Jezus uprawiał sex?" stają się już po prostu nudne i w istocie nikłej wagi. To przez to, że porusza się je tak często. W odróżnieniu od kwestii zmartwychwstania, która jest marginalizowana. A jest, jak już powiedziałem, zdecydowanie najistotniejsza. W "Jesus Christ Superstar", "Królu Królów" i "Ostatnim..." ważniejsze od niego są nawet zagadnienia polityczne. Nie przekonuje mnie to. Sztuka rodzi się z wątpliwości, to fakt, ale punkt przyłożenia tych wątpliwości jest moim zdaniem niewłaściwy. Z czego to wynika? Myślę, że to intelektualny balast nowoczesności, z wciąż żywym, mimo że przez akademików wyśmiewanym coraz częściej, Freudem i Marksem. Oni wiele zepsuli w postrzeganiu świata. Nadgryzli tradycję i niewiadomo teraz, co z tym robić. Jest to też wynik kierunku w jakim poszła katecheza Kościoła. Do problemów trzeciorzędnych zaczęto przykładać pierwszorzędną wagę. Życie płciowe młodzieży na przykład. Okazuje się, że czyste pozbawione sprośności myśli są ważniejsze od cnót takich, jak uczciwość, czy męstwo.

Mimo zastrzeżeń, sądzę że filmy i książki o Jezusie, które jakoś uzupełniają ewangeliczne opisy są potrzebne. Świadczą o mimo wszystko żywej wciąż potrzebie transcendencji. Znaczy: jeszcze nie wszystko stracone.

7 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Z tym się całkowicie nie zgodzę. Czym miałaby być ta potrzeba immanencji? Jak można ją realizować? Bóg to byt transcendentny. Religia jest 'kontrświatowa', a nie 'wewnątrzświatowa'.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. I to jest smutne i złe. Otóż, to że to przestało ludziom wystarczać świadczy o ich degeneracji. Mówię to z pozycji katolika.

    OdpowiedzUsuń
  5. To, że ślepa wiara w dogmaty przestała wystarczać akurat uważam za jak najbardziej pozytywne. Jako smutne i złe postrzegam odmawianie ludziom prawa do samodzielnego myślenia i blokowanie ich rozwoju. Sądzę też, że to ortodoksyjne kościoły się degenerują, nie zauważając przemian i odmawiając godności tym, którzy zaczynają rozumieć więcej i pytać o więcej. "Ślepi ślepych wiodą na zatracenie". Na szczęście "Duch wieje tam gdzie chce i nigdy nie wiesz skąd przychodzi ani dokąd zmierza". Może więc nie będzie tak źle. Mówię to jako ex-katolik. Jestem heretykiem, jestem heterykiem, nawet nazwisko zaczyna mi się na He. No :-)))

    OdpowiedzUsuń
  6. Co prawda Scorsese nie dostał ekskomuniki za kuszenie, ale autor dzieła, na podstawie której nakręcono film, nie miał już takiego szczęścia, Nikos Kazantzakis został ekskomunikowany za książkę "Ostatnie kuszenie Chrystusa" przez Kościół Prawosławny gdzieś w połowie XX wieku.

    pozdrawiam,
    Milord

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie wiedziałem o tym :) No, cóż, bracia ortodoksi, zawsze byli bardziej radykalni.

    OdpowiedzUsuń