niedziela, 22 lutego 2009

Leniwe dranie kontra muzyka

www.dunajam.net - wejdźcie, proszę i poczytajcie. Dam Wam chwilę...

Ok. Sprawa jest prosta, momentami romantyczna. Kilkunastu zapaleńców rusza w pierwszy weekend czerwca na Sardynię, by uwalniać swoją muzykę na wolnym powietrzu. Celują w zachody słońca, ruiny jakiejś świątyni, środek lasu, plaże (też w środku, ale dnia). To, nawiasem mówiąc, ten wątek romantyczny. Ludzie zjeżdżają się nie tylko z Włoch, ostatnio pojawiła się nawet para z mlekiem i miodem płynącego USA. Generalnie grupa jest otwarta, choć nieliczna. Każdy ma swój udział i wszyscy się świetnie bawią.

To we Włoszech. Teraz Ameryka. Będzie bez linków tym razem. Nie do końca wiadomo bowiem, jak to dokładnie w tej Ameryce się dzieje, ale prawda jest taka, że mało kto ma tyle chęci, co mieszkańcy tego kraju. Znani są fani, którzy z nieukrywanym uwielbieniem przemierzają wszystkie stany w ślad za ulubionym lokalnym zespołem. Same sceny lokalne wbrew pozorom także kwitną. Wystarczy sięgnąć do jakiejkolwiek biografii artystów, żeby naczytać się o tego typu 'wspólnotach'.

Lecimy teraz do Polski.


W Polsce cicho jak makiem zasiał. Główny nurt biznesowy w muzyce działa w sposób wręcz niesmaczny. Nie należy jednak na to psioczyć, przecież nie jesteśmy w tym przypadku odosobnieni. Odosobnieni jesteśmy z racji nieznania słowa 'lokalna scena muzyczna'. Czym powinna być nienagannie (prężnie) działająca lokalna scena muzyczna? Powinna być grupą zespołów, które swymi działaniami artystycznymi będą dążyły do jak największego rozprzestrzenienia swojej twórczości. Tymczasem w Polsce takie rzeczy istnieją tylko w internecie. Ciągle powstają organizacje zrzeszające zespoły różnych gatunków muzycznych, ale zazwyczaj na dobrych chęciach się kończy. Prawda jest taka, że niełatwo na takim lokalnym biznesie zarobić, więc mamy tylko dobroduszne klepanie po ramieniu.

Pytanie brzmi jednak: czy to nieudolność "polactwa" nie pozwala rozwinąć skrzydeł w takiej postaci, o jaką mi chodzi? Oczywiście, że nie jest to tylko nieudolność. Ta zapewne ma swój udział, ale przed nią, na pierwszym miejscu, stoi mentalność, którą streszcza stwierdzenie 'to się NA PEWNO nie uda'. Co się nie może udać wedle tych malkontentów? Niemal wszystko. Od wyprodukowania demówki, poprzez organizację konkretnego koncertu, a na założeniu stowarzyszenia promującego lokalne zespoły kończąc. Do defetystycznego nastawienia dochodzi jeszcze lenistwo, zdaje się, wrodzone u Polaków. Jedną sprawą jest fakt, że muzyki jest zbyt dużo, żeby przyciągała tak mocno jak, powiedzmy, jeszcze dwadzieścia lat temu. Co więcej, ludziom nie chce się po prostu ruszyć się na drugi koniec swojej ulicy, żeby zobaczyć koncert dobrego zespołu. A jak ktoś już się ruszy, to zacznie wybrzydać, bo przecież poświęci lenistwo wrodzone na rzecz wyjścia z domu, a to nie lada wyczyn. Zaczyna więc od narzekania na cenę biletu, obsługę baru... Ach, poświęcenie dla wyższych idei odchodzi coraz gwałtowniej do lamusa.

I jak w takim natłoku biadolenia i lenienia się można dokonać czegoś wartościowego? Gdzie jest sens takich działań? Sens zaczyna się i kończy na starym postulacie - 'sztuka dla sztuki'. A że dobrej sztuki nigdy za mało, a pseudosztuki zawsze za dużo, to trzeba działać.

Kidriv

[Tak, ja z Kidrivem na przykład na tym blogu na wszystko narzekamy. - dop. Sted]







2 komentarze:

  1. Nie wiem jak jest teraz, w dobie Internetu. Naprawdę teraz wszyscy ograniczają się do MySpace.com? Kiedyś, jeszcze przed erą Netu działały całkiem prężnie rozmaite sceny, koncerty w zapadłych dziurach, fanziny powielane na ksero i krążące po ludziach reh-tape'y. Wiem, bo w tym uczestniczyłem. Naprawdę to zanikło?
    A teraz ciekawostka: kiedyś, jakieś 3 lata temu, zupełnie niechcący trafiłem na koncert amerykańskiej, mocno punkowo-hardcore'owej kapeli, który odbył się na Cyplu Czerniakowskim. Nie pamiętam ich nazwy. Łoili niewiarygodnie — w instrumenty; oraz w siebie – alkohol. Ale najbardziej niewiarygodne było to, że ci kolesie przylecieli tu do Warszawy z Teksasu tylko po to, żeby zagrać ten koncert pod zapyziałym mostem.

    OdpowiedzUsuń
  2. nie ma takich rzeczy.. wszystko dzieje sie w internecie, a internet moze cos rozprzestrzenic, ale realnie to on nikogo nie zrzeszy wedle jakiejs inicjatywy. zwlaszcza jesli chodzi o inicjatywy, ktore wymagaja troche roznorakich nakladow, finansowych zwlaszcza. wejdz sobie na heavymusic.pl - szumnie oglaszaja sie ze promuja kapele, tymczasem cala promocja sprowadza sie do informacji o koncercie na ich stronie, na ktora i tak wchodza tylko znajomi zalozycieli. slabizna.
    a poza tym w polsce nie ma takiego ducha typu 'rzucamy wszystko i jedziemy w trase'. na dobrych checiach sie konczy. Kidriv

    OdpowiedzUsuń