sobota, 21 lutego 2009

Mdła demokracja

Ten cudny ustrój, w jakim przyszło nam egzystować, nie ma podobno sobie równych. Ja tego nie wiem, być może i nie ma. Nie jestem politologiem. Wiem jednak jedno. Nihilizm tego ustroju sprawia, że jest on dla mnie nie do przełknięcia. Przezeń demokracja jest nie tylko niestrawna, lecz powoduje także raka i choroby serca.

Na czym polega ów nihilizm? Rozejrzyjcie się tylko dokoła. Każdy ma jakieś poglądy, prawda? A to prawe, a to lewe, a to jeszcze (te najgorsze) centrowe. I co z tego, że ludzie mają te poglądy, wynika? Nic. Kompletne zero. Żadnej zmiany, a tylko delikatne lawirowanie w obrębie tych samych rozwiązań. Tak jest w każdej dziedzinie. Nikogo nie stać ani na zdecydowany krok w przód, ani w tył. Oni wszyscy sobie po prostu dyskutują o tym, jakby to było, gdyby taki krok został wykonany, ale w głębi duszy i tak wiedzą, że nie zostanie. W istocie - oni tego po prostu nie chcą. Dobrze im tak, jak jest. Czyli szaro.

To jest zawsze jakieś zajęcie, jakiś sposób na życie. Tworzę sobie pewien światopoglądowy profil - najlepiej w bardzo wyraźnej opozycji do innych - i już się z niego nie wyłamuję, bronię w każdej dyskusji. To samo robią moi adwersarze.
Jedni drugim psują krew, nawet czasem puszczają im nerwy, padają argumenty ad personam, ale i tak wszyscy tkwią w cichym konsensusie, że nic ostatecznie nie ulegnie zmianie. W gruncie rzeczy na poziomie działania panuje zgoda, do której nikt nie chce się przyznać. A na imię jej: zaniechanie.

Mała stabilizacja. Niemal tak, jak za PRL-u. Każdy chce przecież jakoś żyć prywatnie i jednocześnie istnieć - publicznie. Z jednej strony musi być chleb, z drugiej uznanie. Uzyskać oba można jedynie dzięki konformizmowi. Nawet jeśli zgrywa się rewolucjonistę.

Pewnie dobrze byłoby powyższe tezy poprzeć przykładami. Ale po co? Rzecz można ująć w prosty sposób: tak jest wszędzie. W polityce, dwie wiadome partie w swoich działaniach są zatrważająco podobne, tymczasem ich programy różnią się jakby pochodziły z innych wymiarów. W Kościele Katolickim: spory o in vitro, aborcję etc. prowadzone są z niezwykłą zaciekłością. Ale gdy przychodzi do wyciągnięcia konsekwencji ze swoich stanowisk, np. domagania się całkowitego zakazu aborcji (z wyjątkiem zagrożenia życia matki), to wchodzi tzw. 'polityczny realizm' i zasada mniejszego zła. Przecież - jak tłumaczą katoliccy działacze - warunki nie pozwalają na więcej.

Warunki nie pozwalają. Na nic. Owszem, mam co do ust włożyć i istnieję publicznie, ale to takie mdłe, niezjadliwe. Nieskazitelnie niezmienne, do niczego nieprowadzące. Puste.

Wasz Sted




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz