poniedziałek, 16 lutego 2009

Tańczyć o architekturze, krzyczeć o literaturze

9 lutego minęła kolejna rocznica śmierci Fiodora Dostojewskiego. Sprawa to w dzisiejszych czasach wręcz nieistotna. Kogóż obchodzi los byłego skazańca, hazardzisty w dodatku? Człowieka, co swoje pisarstwo oglądał przez pryzmat długów, które należało spłacić wierzycielom? Co monarchii pragnął, co Mateczkę Rosję na piedestał wznosił jako władcę zjednoczonych państw słowiańskich? Tego rodzaju poglądy nie przechodzą dziś gładko, nie podziaela ich tzw. szary człowiek, ponoć składnik tak zwanej Opinii Publicznej. W trakcie dyskusji przegrywają z upartymi spojrzeniami demokratów, ludzi porządnych i nieskalanych sądowymi wyrokami. Dostojewski więc jako człowiek zwyczajnie się nie obroni.

Jako pisarz zaś broni się doskonale, z prostego powodu: nigdy nie czyni ze swojego życia, czy poglądów głównego tematu swoich powieści. Oto i ważna przyczyna jego sukcesu. Oto również przyczyna porażki współczesnej literatury, która obarczyła się (zupełnie niepotrzebnie, nawiasem mówiąc) zadaniem ścisłego łączenia faktów z pisaniem. Nie żadne tła historyczne, czy mgliste wspominki o współczesnych akcji wydarzeniach. Na pierwszym miejscu najlepiej postawić autobiografię, życie twórcy - Pana Literata. Zazwyczaj, niestety, jest ono dosyć ubogie, co owocuje ładnie wydaną setką stron maszynopisu (zapakowaną dla niepoznaki w szerokie marginesy, a i czcionkę odpowiednią, co daje już min. dwa razy więcej objętości). Jeśli zaś sam Pan Literat nie wyczuwa nic szczególnego w swoim bytowaniu, bardzo chętnie podrasuje swoje dziełko o kilka współczesnych pseudo faux-pas. Pseudo, gdyż nie od dziś wiadomo, że wszyscy karmią się skandalami. Faux-pas, bo chociaż literatura mogłaby się uwolnić od takich zapchajdziur. Kontrowersyjność sprzedaje się najlepiej, więc należy pozbyć się tzw. języka literackiego. Najlepiej uruchomić dyktafon na cały dzień i potem przelewać wszystko co się nagrało na papier. Cud życia wprowadza jednak specyficzny poziom abstrakcji codziennych wypowiedzi i na papierze brzmią już bezsensownie (ważne - nie mylić abstrakcji z bezsensem!). Do tego naprędce wymyślona fabuła i nakreślona (właściwie naszkicowana 'sympatycznym atramentem') - z zasady właściwie nieistotna. Z powodów wiadomych nie ma już dla niej wiele miejsca. I jest! Zrobione! Jeszcze tylko otrzeć pot z czoła i już można biec na spotkanko z fanami w miejscowej bibliotece i krzyczeć, że 'ta książka porusza ważne problemy współczesnego świata i jednocześnie jest na nie lekarstwem!'


Czym więc różni się sukces i przetrwanie Dostojewskiego-Artysty od sukcesu Pana Literata? Podejściem do spraw podstawowych. Dostojewski pisał nieraz wręcz przez przypadek, czyli w wyniku materialnych problemów. Nie prosił się o sukcesy, stawiał jedynie wysoką poprzeczkę o nazwie - 'dobra książka'. Pan Literat zaś zakłada i sukces, i kontrowersję, i te 'fakty' nieszczęsne. Fakty, które sprowadzają jakość powieści do pseudointelektualnej broszurki na poziomie rozwydrzonego studenta. W efekcie mamy upadek literatury przez duże L, dowidzenia.

Pytanie, dlaczego nikt o tym nie krzyczy...?

Kidriv

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz