niedziela, 3 maja 2009

Życie w skryptorni



(fragmenty tekstu "Samotnik z Bogoty" mojego autorstwa, traktującego o niezwykłym kolumbijskim myślicielu, Nicolasie Gomezie Davili)

(...)
Spośród trzech najważniejszych miejsc na ziemi – pałacu, chlewu i celi (oczywiste analogie do arystokracji, chłopstwa i duchowieństwa) Gómez Dávila wybiera celę. Celę, która w jego przypadku przybiera kształt biblioteki i zamiast nagimi ścianami otacza swojego mieszkańca zatrzymaną atramentem ludzką myślą. Sam Gómez Dávila staje się pilnym mnichem, który spędza cały swój czas, studiując pośród imponującej liczby dzieł. (Ostatecznie zgromadził ponad 30 tysięcy woluminów). Zakłada jednoosobowy zakon i konsekwentnie narzuca sobie reżim wycofania się, niezaangażowania. Nie zważa na możliwe oskarżenia o eskapizm, które jego zdaniem formułować mogą wyłącznie imbecyle. Przyjmuje postawę obserwatora, dystansuje się od modnych politycznych i filozoficznych nurtów, nie kuszą go tytuły i stanowiska. Gómez Dávila pogardza napędzanym pseudoproblemami aktywizmem, który najzwyczajniej zezwierzęca. Nie chce też objeżdżać świata w poszukiwaniu sensu życia, nie potrzebuje odwiedzać Dalajlamy („Miernota jest niespokojna i podróżuje” [N.S., 32]) ani spełniać się w bezinteresownej dobroczynności. Podporę istnienia upatruje w Bogu i choć zapewne nieraz wątpi, to krzepi go wezwanie zaadaptowanej na własny użytek benedyktyńskiej reguły: „(…)nie uciekaj od razu, przejęty strachem, z drogi zbawienia, bo wejść na nią można tylko ciasną bramą”. Rozumiejąc swoje powołanie, ceni życie osiadłe. Nieustanne podróże przecież nie licują z rozumnością, utrudniają skupienie. Żeby się skupić, potrzeba duchowej ciszy i mnóstwa wolnego czasu. Dlatego unika degradującej i wyczerpującej pracy fizycznej. W każdym razie tej rozumianej w kategoriach technicznych (przemysłowych). Gómez Dávila, dzięki warunkom, które sobie tworzy, w ostatecznym rozrachunku skutecznie zapobiega niebezpieczeństwu, przed którym ostrzegał już, nb. filozoficznie nieobojętny mu Nietzsche: pożarciu przez tłum. Jakie jest są więc ambicje Gómeza Dávili? Czy, uciekając od świata, ma zamiar napisać uczony traktat teologiczny? Filozoficzny? Może monumentalną powieść? Jego marzeniem jest literacka sława? Czy doczesna? Może na modłę Horacego: exegi monumentum? Może jego celem jest tchnąć ducha w uśpionych gdzieś kontrrewolucjonistów, którzy ruszą zbrojnie na demokratyczne rządy i przewrotem uczynią świat znośniejszym? Czy takie pytania wobec tego, co powiedziano o nim wcześniej, są w ogóle na miejscu? Nim uzyskamy odpowiedź, prześledźmy przywołany już mimochodem, a niezwykle intrygujący ślad nietzscheański w myśli, ale przede wszystkim w – jakkolwiek niezgrabnie to zabrzmi – samotności Gómeza Dávili. Zestawienie tych myślicieli może dziwić. Nikt, a przynajmniej nikt interesujący się tylko pobieżnie filozofią, nie skojarzyłby tych dwu postaci. Gómez Dávila: głęboko wierzący katolik, Nietzsche: głosiciel śmierci Boga. Gómez Dávila: prowadzący osiadły tryb życia, Nietzsche: wagabunda. Gómez Dávila: absolutysta moralny, Nietzsche: immoralista. Gómez Dávila: skromny i oszczędny w swojej twórczości; Nietzsche: hojny i potoczysty. Jednak gdy sięgnąć głębiej, uwydatnią się niespodziewane podobieństwa. Zwłaszcza, jeśli uwierzymy, że „jedynie dialog dwóch samotników jest przejrzysty”(N.S., 67). I oto Gómez Dávila: owszem katolik, ale mimo wszystko sceptyk, Nietzsche: jasne, głosiciel śmierci Boga, ale kto wie czy nie raczej Boga mieszczan niż Boga w ogóle i także w zasadzie… sceptyk. Gómez Dávila: fizycznie nie podróżuje, ale jego myśli wybiegają daleko poza świat, Nietzsche: „wędrowiec”, lecz bardziej niż niespokojny tramp, po prostu chorowity bywalec różnych sanatoriów czy gość wiejskich posiadłości swoich przyjaciół. I wreszcie Gómez Dávila: ograniczający się do skąpych scholiów, które poważają się jednak komentować ów tajemniczy tekst implicite oraz Nietzsche: autor co prawda nie szczędzący słowa, ale bez wątpienia także aforysta. Co więcej, taka bliska Gómezowi Dávili forma literacka jest uznawana za najważniejszą dla twórczości Nietzschego. Niech kropką nad „i” będzie analogia między Kolumbijczykiem i Niemcem ujawniająca się w krytycznym stosunku do współczesnego im świata. W największej mierze do kultury. Mimo, że epoka Nietzschego odległa jest od epoki Gómeza Dávili o kilkadziesiąt lat, to niedoskonałości tej pierwszej w spotęgowanym jeszcze kształcie przeszczepione zostały w drugą. Z tego względu wysuwane przez obu zarzuty o zbyt dobre samopoczucie człowieka postępu, o zbyt duże znaczenie przykładane do rozstrzygnięć nauki, o egalitaryzm, o brak wyraźnej elity, i tam, i tu znajdują zastosowanie. Ale nic to! Obaj zgodnie dystansują się nawet od nacjonalizmu! (Co prawda ich optyka jest inna: Nietzsche neguje państwo jako uzależniające od siebie filozofię i sztukę; Gómez Dávila nie jest patriotą, ani nacjonalistą w nowoczesnym znaczeniu tego słowa i nie może być przez swoje średniowieczne sympatie). Wszystkie te charakterystycznie krzyżujące się cechy skłaniają mnie do twierdzenia, że traktujące o samotności słowa Nietzschego można z powodzeniem odnieść również do Gómeza Dávili. Zwłaszcza następującą myśl: Jeśli się żyje samotnie, to nie mówi się zbyt głośno, nie pisze się zbyt głośno, bo człowiek boi się pustego pogłosu – krytyki nimfy Echo. A wszystkie głosy inaczej dzwonią w samotności. (...)

STED

2 komentarze:

  1. Wprawdzie w komentarzu powinno się zająć stanowisko względem tekstu autora, ale jak dla mnie jest on kompletnie nie do przebrnięcia. Przeczytałam oczywiście, ale pamiętam tylko średnio udany początek - traktuje czytelnika jak ćwierćinteligenta i dobrą końcówkę, na którą się ocknęłam. Fabuły nie przyswoiłam i nie czuje się winna. Po prostu całość jest nudna jak flaki z olejem, nieludzko sucha i szalenie szkolna. Taka "zezowatość w połączeniu z leworęcznością". Jedno jest pewne: coś za życia autora jest martwe, Horacjańskim pomnikiem nie będzie.
    Ps. Co najgorsze: myślę, że potrafiłbyś napisać to ciekawiej i bardziej 'ludzko'.
    Ara - jękliwy głos przeciętnego czytelnika.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie tam, nie potrafiłbym. To wszystko, co umiem na dziś dzień. Ale przyznam - aż tak druzgocącej krytyki się nie spodziewałem. I choć może faktycznie ten fragment o oczywistych analogiach jest łopatologiczny, to reszta zarzutów nie jest zasadna z prostego powodu, nie jest to tekst literacki.

    OdpowiedzUsuń