środa, 6 maja 2009

Konkursy piękności i godnego życia

Nadszedł czas ważny dla wszystkich uczniów. Gimnazjaliści mają swoje egzaminy, licealiści matury, a studenci juwenalia. Dla pierwszych dwóch grup czas to niepewny, mało kto w duchu nie przejmuje się swoją przyszłością na tyle, żeby wspomniane zaliczenia traktować z przymrużeniem oka. Juwenalia to co innego. Z zasady mające zrzeszyć studentów poszczególnych uczelni (wikipedia informuje o symbolicznym przekazywaniu kluczy do miast nawet, a więc mamy i zbratanie z okolicą) imprezy traktowane na są wzniośle i poważnie jedynie przez ich organizatorów. Studentów, owszem. To jednak nie wystarcza, aby resztę uczestników zjednoczyć pod wspólnym sztandarem nauki, kultury i zabawy. O ile mi wiadomo nie istnieją w Polsce znane z USA bractwa studenckie, jeno coś na kształt kółek zainteresowań. Czym się różnią od siebie te formy zrzeszeń? Oj, wszystkim, nie ma wręcz porównania. Odnoszę wrażenie, że te wszystkie kółeczka hobbystyczne typu koło miłośników marksizmu na filozofii UW trącą co najwyżej słabych lotów lansem. Ja rozumiem, że w Ameryce, tym mlekiem i miodem płynącym kraju, bractwa nazywające się od liter greckiego alfabetu też stawiają zewnętrzną autokreację na wysokiej pozycji w statucie. Przynajmniej taki obraz sytuacji poznać można z MTV, czy z serialu z Willem Smith’em, grającym bodajże Willa Smitha. Alfa, beta, gamma i bach! Murzyni z groźnymi pohukiwaniami inspirowanymi twórczością Run DMC wskakują na ławki i odwalają taniec synchroniczny godny Mandaryny. Od razu zyskują popularność i każda szara myszka wnet pragnie się do nich dostać licząc na zmianę miejsca w rankingu szkolnych celebrytów.

Zaskakujące swoją drogą, jak Amerykańce mają wbite do głowy wszelkie konkursy popularności. Osobiście nie zaobserwowałem (a obserwowałem bardzo długo bo aż 6 lat podstawówki, 3 lata gimnazjum i drugie tyle liceum!) takowego ścigania się na szczurach w Polsce. Nie słychać nic nawet w prasie, która uwielbia skrajne sytuacje. Nie zabija się u nas najpiękniejszych dziewcząt, bo są najpiękniejsze. Nie tnie się twarzy zwycięzcom konkursu szkolnych talentów. Jeśli ktoś już wpadnie na pomysł, żeby dokonać mordu, to powody jego trącą zazwyczaj nielogicznością (jeśli oczywiście ktoś uzna, że skrzywdzenie drugiej osoby z zazdrości to logiczna droga do poprawienia samopoczucia). Mamy za to w szkołach problem z nieletnimi nimfomankami. Dziewczęta, które zmuszają chłopców do uprawiania seksu (niesamowita sprawa z tym zmuszaniem, swoją drogą), a w Złotych Tarasach już za przysłowiowe trzydzieści złotych dadzą ulgę mężczyznom, którzy je w tłumie odnajdą. Polska dopiero zaczyna sobie taki problem uświadamiać, w USA to już równie przysłowiowa normalka, że nieletnie dziewczątka wyglądają jak wyuzdane Britneje i Parisy. Seks staje się w Stanach Zjednoczonych aspektem dorastania. Inicjacje seksualne osiemnastolatków, a z drugiej strony dziewczęta, którym sprawia zupełnie jawną przyjemność rozdziewiczenie wstydliwej młodzieży. Dwie półkule tego samego koła. Zamykając się, koło tworzy znakomitą i niemożliwą w dzisiejszych czasach zaporę przed zwiędłymi tradycjami.

Wracając do matur – licealistów podzielić można na tych, którzy już od pierwszej klasy liceum planują swoją przyszłość, oraz na tych drugich, którym na ustatkowaniu jeszcze nie zależy. Nie jest to wbrew pozorom zbiór tożsamy z podziałem na humanistów i naukowców. Kombinacje są nieskończone, nawet w mojej ultra-humanistycznej klasie znalazły się osoby, które stwierdziły nagle, że droga ich przez znajomość matematyki na poziomie maturalnym wiedzie. Zadziwiała mnie postawa tych planujących, co już w drugiej klasie dokładnie wiedzieli, że będą studiowali prawo. Dlaczego? – pytałem niektórych. ‘Ano dlatego, że najłatwiej się ustatkować będąc prawnikiem’. Pięknie. Idylla bez ambicji. Schemat działa lawinowo. Śniegowa kula robi się większa i już studiując upragnione prawo i administrację da się zauważyć kompletną nijakość tego typu ludzi. Zero zainteresowań, zero ambicji, aby rozwijać swoje umiejętności. Tylko nauka, jakieś piwo, spanie, jakiś wyjazd. Niezbyt interesująca przyszłość. Ktoś powie – ‘to zależy od priorytetów! Założenie rodziny i jej utrzymanie to najważniejsze wartości w życiu!’. Ja powiem – nieprawda. Jeśli człowiek jest niewiele warty, to ile warta może być jego miłość, jego pieniądze i jego ‘godne życie’? Niewiele, moi drodzy.

PS Umknęło mi trochę wywodu o samych juwenaliach. Zaznaczam jednak, że przerwałem rozważania zachowując pełną świadomość umysłu. Sted nakreślił problem tożsamości studenckiej w jednym z wcześniejszych postów. Zapewne będziemy do niego jeszcze wracać, gdyż temat to wartki i rwący niczym górski potok.

Kidriv

1 komentarz:

  1. Nie każdy ma chęć i możliwości być jednostką wybitną. Na tym polega wyjątkowość takich osób. Gdyby wszyscy mieli szerokie spectrum zainteresowań, gdyby każdy inżynier potrafił np. napisać esej historyczny, gdyby prawniczka zajmowała się reżyserią teatralną a ekonomista potrafił niesamowicie pięknie szydełkować w stylu starokurpiańskim - owszem stworzyłby się pewien koloryt, tygiel osobliwości które przy duzym natężeniu nie byłyby osobowościami, przyjełoby się że tak jest a poprzeczka niepostrzeżenie by się podniosła. zresztą rzeczywistość jest zupełnie inna. Od inżyniera wymaga się przede wszystkim to by budynek/urządzenie/inna cholera nie rozpieprzyła się w chwilę po jego użyciu. Od prawnika by znakomicie znał prawo, potrafił je odpowiednio użyć, miał wyjątkową trzeźwość umysłu a dodatkowo był w wyrokach uczciwy a poza salą nieprzekupny. Od ekonomisty by jak najlepiej inwestował nasze uciułane ciężko pieniążki, znał mechanizmy rynku, uwarunkowania giełdowe, sposoby i mozliwości inwestowania i obrotu pieniędzmi. Często dojście do takiego poziomu wymaga pełnego poświęcenia przez długie lata i dużego samozaparcia by dojść do pewnej pozycji. Na dodatkowe zajęcia czy hobby nie ma po prostu czasu czy sił. Stwierdzenie że tylko nauka, spanie, piwo jakiś wyjazd - to zero zainteresowań zero AMBICJI - jest dla mnie co najmniej przerysowaniem. Na tym świecie jest miejsce dla każdego, przy czym gdy mamy na nim 6 czy już 7 miliardów ludzi, a zmniejszając zooma do mikrokosmosu aglomeracji warszawskiej - jakieś 3-4 miliony - na pewno znajdą się w pewnej bliżej nieokreślonej ilości ludzie o podobnym światopoglądzie, zainteresowaniach. pozostaje kwestia możliwości zgrupowania na raz w jednym miejscu takich osób.

    "Ja powiem – nieprawda. Jeśli człowiek jest niewiele warty, to ile warta może być jego miłość, jego pieniądze i jego ‘godne życie’? Niewiele, moi drodzy"

    a ja bym odwrócił to stwierdzenie do góry nogami - człowiek jest tyle warty ile warta jest jego miłość, jego pieniądze, jego życie i to co w nim robi i JAK to robi.

    jak to śpiewał Młynarski swego czasu - Róbmy swoje

    ichuj

    OdpowiedzUsuń