czwartek, 20 sierpnia 2009

Morze versus góry

Wielu z Was, czyli dokładnie milion, codziennie po porannym pacierzu, myciu i spożyciu zadaje sobie to fundamentalne pytanie: gdzie lepiej wypoczywać w górach czy nad morzem?

Odpowiedź jest oczywista, ale zgrabne uzasadnienie nie.

Morze i góry to pewne symbole. Morze to po prostu woda w dużej ilości, słońce, piasek i zimne piwo. Morze to leniuszek, słodki miły pan, który dba o to, by mięsień piwny był regularnie zaopatrywany w paliwo. Morze to świat dresa - miły spacerek chodniczkiem, gofr i subwoofer. Oraz - tatuaż z henny. Morze jest piękne - owszem, jednak zajebiście nudne. Góry zaś, prócz tego, że nudne nie są - są po prostu mądre. Wchodzisz do schroniska, w którym nocleg kosztuje 25 złotych i dowiadujesz się, że 'tutaj prądu nie ma'. W dodatku właściciel schroniska podaje tę wiadomość jakby to był powszechnie znany fakt. Nie ma też ciepłej wody, ale o tym dowiadujesz się dopiero, chcąc wziąć prysznic. Poza tym nocny chłód i zmęczenie, które nie daje zasnąć. Bo wcześniej przewędrowałeś miliard (a właściwie dwadzieścia) kilometrów pod górę i z górki i nóg nie czujesz. Buty masz obłocone, a ubrania - przepocone. Pozornie nic ciekawego. Zmęczyłeś się i tyle, a w dodatku jesteś brudny. Nie! Masz jednak satysfakcję - zdobyłeś szczyt, kilkaset metrów w górę!, a to zwłaszcza dla mieszczucha nie lada wyczyn. Na ostatnich metrach ledwo dyszałeś i zadawałeś sobie pytanie, po co to wszystko, ale już na szczycie, gdy wiatr owiewał Ci twarz i patrzyłeś "z góry" na świat i horyzont siegał daleko, jak nigdy dotąd - po wątpliwościach nie było śladu. W schronisku tylko grzaniec, żadne tam chlanie, a wcześniej - po drodze - orzeźwienie w górskim strumieniu. Nie ma w tym nic z leniuszka, a są same święte banały - czyli czas i dla ciała i dla duszy. Poza tym góry zbliżają. W górach - co jest znamienne - wszyscy stają się w pewnej mierze znajomymi. Na szlaku nikogo nie dziwią pozdrowienia, które przesyłają im obcy wędrowcy. Góry to granica, która bardzo skutecznie blokuje przejście tym, którzy w życiu szukają tylko tego, co łatwe, lekkie i przyjemne. Morze taką granicą nie jest. Tam każdy przybywa w grupie i w grupie odjeżdża, a jeśli coś kogoś zbliża, to jest to raczej wspólna wsiurska dyskoteka niż zmęczenie wędrówką i dysputy. Poza tym nad morzem wszyscy dążą do wygody - fajny pensjonacik, blisko do smażalni, baru i plaży oraz dupy tudzież fajne ciacha. Morze to, jeszcze raz podkreślę, nuda. W dodatku z wyżej zarysowanych powodów jest to nuda mdła, a nie arystokratyczna. Morze to przedłużenie każdej wiejskiej dyskoteki i nic więcej. W ujęciu wakacyjno-wyjazdowym, oczywiście. Góry to spojrzenie w gwiazdy, to coś więcej.

Wolę Bieszczady od Bałtyku.


2 komentarze:

  1. a tam góry są dla leniuchów. Tylko Hel i Kite forever!!!! Jeśli góry to tylko snowboard zima albo wspinaczka (prawdziwa a nie latanie tymi śmiesznymi turystycznymi szlakami)

    OdpowiedzUsuń