poniedziałek, 10 sierpnia 2009

Sieroty Toma Waitsa

Uwaga, moi mili! Recenzję napisałem w styczniu roku 2007, więc takie niuanse, jak ew. odejście Toma Waitsa na emeryturę muzyczną należy już swobodnie między bajki włożyć.

Jakiś czas temu moje zainteresowanie twórczością Toma Waitsa przycichło. Chwili oddechu w obcowaniu z tym artystą wymagał cały mój organizm, pulsując z nadmiaru tej jakże specyficznej muzyki i światopoglądu, który jej towarzyszy. Warto odnotować, iż to właśnie światopogląd Waitsa powinien urzekać co bardziej zagubionych i wyczulonych na nowe horyzonty osobników. Cóż bowiem zostanie nam z biednego Toma, kiedy poddamy go wnikliwej analizie? Przede wszystkim osobowość. właśnie Nie można bowiem z ręką na sercu oświadczyć, że muzyka Toma Waitsa odciska piętno na późniejszych zespołach. Oświadczenie takie byłoby grubo przesadzone, a argument ku temu nasuwa się od razu - nikt nie próbuje tego człowieka w muzyce naśladować (no może nie licząc Sandy Dillon, ale wszyscy zgodzimy się również, że wyjątek potwierdza nieszczęsną regułę)! Tom sam sobie tworzy szlaki, które konsekwentnie przeciera. Konsekwencja ta przejawia się choćby w spójności i płynności, z jaką kolejne albumy artysty przechodzą w następne produkcje. W takim układzie, powinniśmy liczyć się z tym, że najnowsze, przekrojowe wydawnictwo - "Orphans: Brawlers, Bawlers & Bastards" otrze się o wszystkie wątki podjęte na przestrzeni prawie 40 lat, przez naszego bohatera.

Na początek kilka informacji rodem ze sklepu internetowego. Tom Waits wydał dzieło absolutnie wyjątkowe. Mamy więc wspomniany zestaw 54 kompozycji, a w tym okrągłą liczbę trzydziestu utworów zupełnie nowych. Całość opakowana jest w eleganckie pudełeczko z prawie stustronicową książeczką w środku. Płyta kosztuje tylko 150 zł. (w przybliżeniu oczywiście). Zaistniała sytuacja wręcz narzuca ludziom uważającym się za znawców muzyki, kupienie tego produktu. Gdy już to zrobimy, powinniśmy odczekać chwilę, coby się w ogromności tego wszystkiego odnaleźć. To nie jest czteropłytowe "Bitches Brew" o wartości typowo kolekcjonerskiej.

"Orphans" należy traktować jako pełnowymiarowy album Waitsa. Niewątpliwie tak należy o tym myśleć. Ja jednak przekonać się do jego wartości wciąż nie mogę. Zdawało mi się, że ten muzyk zaserwuje nam choć śladowy powrót do czasów "spelunowo-barowych", znany z pierwszych płyt. Tak się jednak nie dzieje. Tom Waits wgryza się w mur, który zaczął rozbijać w okolicach płyty "Mule Variations". Jest więc dużo bluesa, we wszelakich odmianach. Jest również zestaw pokręconych numerów, przypominających takie kompozycje jak genialne "What's he building in there?" tudzież mniej genialne "Circus" (pierwsze z "Mule Variations", drugie zaś z późniejszego o pięć lat "Real Gone"). Są ballady przypominające swoją ulotnością, smutkiem i zakurzeniem kompozycje z "Alice", "Tell it to Me", który akustyczną gitarą przypomina wyjątkowe "I Hope that I don't fall in love with you'" z debiutanckiego krążka "Closing Time". Zaraz po nim rusza już wręcz bezwstydnie kopia podniosłego "Come on up to the house'", kawałka zamykającego "Mule V". Aż dziw bierze, jak to się stało, że ten utwór trafił na drugą część "Sierot", czyli "Mazgajów" (Bawlers). Następna kompozycja z tego działu pozwala jednak zapomnieć o niezbyt przyjemnym poprzedniku, a pozwala rozkoszować się zagubioną, uliczną balladą, aczkolwiek w całkiem nowym stylu. A stylów na tej płycie jest 54. Warto to zaznaczyć dobitnie, zwłaszcza dla tych, którzy twórczość artysty znają pobieżnie. Znajdą na tych trzech płytach tyle kolorów, tyle smutków i radości, tyle okrucieństw i szaleństw, których nie starczyłoby dla jednego żywota. Być może dlatego wśród rozrabiaków (tytuł pierwszej płyty - "Brawlers"), wspomnianych mazgajów oraz bękartów (tytuł trzeciej płyty - Bastards) znajdują się również kompozycje stworzone wspólnie z Kathleen Breenan - nieocenioną małżeńską inspiracją dla Waitsa od jakichś 20 lat.


"Orphans" zaczyna się, powiedziałbym, ostrożnie. Po obejrzeniu teledysku do "Lie to me" nie mogę powstrzymać się od stwierdzenia, iż wręcz komicznie. Kto zna specyficzne "kocie ruchy" Waitsa, ten powinien wiedzieć, co chcę przekazać. Zwłaszcza, że sam utwór aż prosi się o taki, a nie inny obraz. Kiedy pierwszy utwór mnie powala, drugi powoduje, że zaczyna dojrzewać we mnie straszliwy dla kompilacji wszelakich zarzut – "to jest nierówne!". Oczywiście, takiej solówki gitary jak w "Lowdown", świat Waitsa jeszcze nie widział, niemniej boli wtórność przemawiająca z całości tego utworu. Trzeci numer to już dość swobodna hybryda "Jockey’a pełnego bourbonu" z "Eyeball Kid" oraz "Get Behind The Mule". Rozrzut dość odległy (kilkanaście lat), więc jakże inspirujący na nowo! Pięć minut wspaniale skocznego, osadzonego w bluesowej tradycji, klimatu. O "Lowdown" przestaję myśleć. Kolejna kompozycja to szybszy i "więzienny" ‘Fish in the jaillhouse’. Po tym chwila zasłużonego oddechu (trzy świetne utwory Waitsa sieją naprawdę spore spustoszenie) przy "Bottom of the world". Oj, ciągnie się ta ballada, ciągnie przez całe sześć minut. Wdziera się przez przylegającą do ciała koszulę i, następnie, ucieka przez gardło w postaci pijackiego okrzyku: "And i’m lost at the bottom of the world!". Ta kompozycja boli, podobnie jak klasyczna już "Niewinna, kiedy śpi" (z płyty "Frank’s Wild Years"). Mimo, iż z pozoru te dwa utwory nie zdradzają większego podobieństwa do siebie...

Cóż jednak na "Orphans" wyróżnić? W gazetach i w internecie piszą, że istotny jest siedmiominutowy protest song pt. "Road to piece". Protest song to faktycznie nie lada. Mamy do czynienia w końcu z utworem anty-buszowym (od Georga ‘Dabii’ Bush’a) i anty-irakijskim (od wysyłania wojsk do Iraku). Rzecz to u Toma niespotykana. Zawsze raczył nas mniej przyziemnymi historiami, choćby o biednym Edwardzie, który urodził się z twarzą swojej niedoszłej siostry z tyłu własnej (co zaprowadziło go do samobójstwa). Niewielu prawdopodobnie spodziewało się piosenkowej reakcji artysty na współczesne problemy. Całe szczęście sam utwór nie przykuł mojej uwagi na tyle, abym mógł się rozpisywać o nim w nieskończoność. Pominę więc go milczeniem i może wspomnę słów kilka o ostatniej płycie w zestawie. "Bastards" to zbiór kompozycji nieprzypominających nic (no może oprócz niektórych wygibasów formacji Xiu Xiu), oprócz samego Waitsa. Jest kilka coverów: "What keeps mankind alive?"Kurta Weilla, "Home I’ll never be" Jacka Kerouca, czy wiersz Charlesa Buckowskiego "Nirvana". Generalnie bękarty to rzecz najtrudniejsza do sklasyfikowania, najbardziej powykręcana, brudna i, w konsekwencji, trudna w odbiorze. Podobieństwo takich utworów, jak "Poor little lamb" do równie ciężkiego "Black Rider" nie byłoby tu przesadą. Z drugiej strony są też kompozycje kompletnie dla Waitsa nowe, jak choćby elektroniczny, niepokojący "Dog Door".

Podsumowując, wiele na "Orphans" Waitsa znanego. To w obliczu pogłosek, że Waits nic już więcej w swojej karierze nagrywać nie będzie, rodzi zakłopotoanie. Z jednej strony Orphans byłoby tu wspaniałym prezentem na pożegnanie, z drugiej zaś wydawnictwo to zostawia tak duży niedosyt i tak wielką chęć usłyszenia więcej, że proponuję przestawić się na myślenie o wspomnianym przeze mnie zakończeniu działalności, jak o jakiejś podłej plotce.

Kidriv

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz