czwartek, 5 marca 2009

Gdzież się podziewają stalowi mężczyzni?

Chciałem w tym poście znów trochę ponarzekać na kobiety. Puknąłem się jednak w czoło zawczasu, bo na dobrą sprawę, ile można się czepiać płci pięknej? I w ogóle z jakiego powodu się ich czepiać, skoro i tak mężczyźni latają za nimi z wywieszonymi ozorami, niezależnie od ich wad? Ponarzekam więc na płeć brzydką, też wdzięczny temat.

Co się mówi o chłopcach, panach, tudzież seniorach? Weźmy plotkę pierwszą z brzegu - nigdy nie przyznają się do swoich błędów. To 'nigdy' to świadome uogólnienie, nawet przeciwnicy mężczyzn (a tak się utarło, że jeśli ktoś jest anty-męski, to jest to raczej kobieta, niż facet) o tym wiedzą. Nic jednak człek nie poradzi na to, iż tylko uogólnienia zachęcają do dyskusji. Argumentując taki postulat, słyszy się, że mężczyzna jest zbyt dumny, żeby się przyznać do porażki. Często brnie i bzdury prawi, byleby nie wyjść na przysłowiowego bałwana. Z miłą chęcia krzyknąłbym - bzdura! No, ale krzyknąć nie mogę, bo to szczera prawda jest. Cała historia wiąże się z, mówiąc kolokwialnie, brakiem jaj. Sam nie mam ich wystarczająco dużo, żeby przyznać się do każdej przegranej. Niemniej wiem, co jest na rzeczy, toteż sądzę, że mogę się spostrzeżniami dzielić z Państwem całkowicie legalnie i prawomocnie. Chłop, jak jest tępy (a że większość ludzi to tępaki, to wiecie Państwo..) to się zamknie ze swoimi kłamstwami we własnym świecie, aż sam w nie uwierzy. Z dziewczętami akurat jest podobnie, no ale nie o dziewczętach teraz mowa (trzeba troszkę odczekać po temacie aborcyjnym Steda). Brak ikry wiąże się z każdego rodzaju przegraną. Czasami człowiek czuje, że coś jest nie tak, czasami zaś nie. Wówczas następuje wmawianie sobie różnych dziwactw, byleby dostroić się do względnej normalności. A że przy okazji zamazuje się obraz własnego ja, to już sprawa drugorzędna. O dziwo. Wydawałoby się, że bardziej wartościowym byłoby pozostanie sobą w każdej sytuacji, a nie ślepe brnięcie w jakieś konwenanse, byleby tylko zachować coś w rodzaju twarzy. W ten sposób nieśmiały chłopina może sobie wmówić, że jest gejem, bo wstydzi się podejść do dziewczyny i zagadać. Może być zamknięty na otoczenie przez całe życie i nie starać się nawet pomyśleć, dlaczego tak jest. Proste wyjście, wygodne takie. Wielu w głębi duszy swojej chętnie chciałoby żyć jakimiś przedawnionymi już problemami, wykrzykiwać je całemu światu prosto w twarz, a na koniec przybrać wyraz przysłowiowych 'oczu bambi' i pytać - 'ależ jestem nieszczęśliwy, prawda? To ja jestem najbardziej nieszczęśliwym człowiekiem na świecie, przytul mnie, a ja i tak będę Tobą gardził, bo nie masz aż TAKICH problemów, jak ja'. Wsio sprowadza się do gimnazjalno-licealnych rozterek, które jednak z wiekiem się zacierają. Zostaje jedynie jakieś niejasne poczucie krzywdy. Faceci zdaje się częściej brną w coś takiego, niż kobiety. Kobiety mają swoję zmyślone kompleksy, nie muszą sobie wymyślać jakiś problemów z okresu dojrzewania. Młodzieniec dotknięty przez samego siebie wyimaginowanymi rozterkami zacznie stawać się coraz większym introwertykiem. Jedynym jego kontaktem z innymi będzie nieustanne wychwalanie swojego niezadowolenia ze świata. Kobieta akurat tu działa wręcz odwrotnie. Kompleksy sprowadzają się do niesamowitej, przytłaczającej wręcz ilości 'żartów' na temat swojej urody. Coś na zasadzie - lepiej wyprzedzić faceta jakimś powiedzonkiem a propos mojej megadużej d***, bo przecież on na poważnie mógłby sobie z niej zażartować. Logika porażająca, ale nie w tym rzecz. Rzecz w tym, że kobiety ze swoimi kompleksami potrafią co najwyżej zanudzić, a faceci potrafią po prostu wkurwić.

Co ciekawe, aktualnie w świecie dominuje kult(ura) słabości. Tak, nie wiadomo już, ile w tym kultu, a ile rzeczywistej kultury. Mamy emo, mamy trendy, mamy wylansowanych projektnantów mody, mamy także metroseksualistów i indie rockowców, którzy w jakichś 80% nie są najlepszym materiałem na porządnego samca, co to przywali napastnikowi w obronie ukochanej. Warto tu zwrócić uwagę na jedną rzecz. Mówi się ostatnio, że kobiety chcą upodabniać się (i upodabniają nawet!) do mężczyzny. Są bardziej męskie, niż mężczyzni wręcz! Tymczasem proszę spróbować odwrócić tok rozumowania. Czy to nie jest przypadkiem tak, że to faceci stają się coraz mniej męscy, a kobiety po prostu muszą przejmować inicjatywę? Skłonny byłbym przyznać rację tej drugiej opcji. Nie mówię tu o skrajnych feministkach itp. Mam na myśli tzw. szarych ludzi.

Najgorzej, że z takim układem większość czuje się bardzo dobrze. Kobiety, zawsze uciskane, teraz mogą się wyszaleć i porządzić. Faceci zaś ze swoimi 'problemami' spokojnie mogą zamykać się w sobie, udawać, że nikt ich nie rozumie, a dziewczęta i tak się nimi zajmą. To tak jakby świat się w grobie przewracał. Świat żywcem zakopany.

Kidriv

3 komentarze:

  1. Sądzę, że to jednak kobiety zaczęły jako pierwsze wchodzić w męskie role, a to wywołało reakcję. Układ dąży do równowagi.

    OdpowiedzUsuń
  2. smutna to równowaga, ale chyba faktycznie masz rację.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń