wtorek, 24 marca 2009

Zagubiony mężczyzna, czyli dlaczego nie rozumiem klubowiczów?

Jakiś czas temu obiecałem posta dotyczącego m.in. afterparty po koncercie Eagles Of Death Metal. Sprostuję na wstępie, że nie chodziło mi o rozpisywanie się nad zaletami czy wadami tej konkretnej domówki (bo to, gwoli przypomnienia, domówka była). Takie wskazywanie palcem, byłoby równie niepotrzebne, co niestosowne.

Plan zakładał, jak zwykle to bywa, uogólnienie sprawy i przedstawienie możliwości imprezowania z punktu widzenia kogoś w rodzaju 'prawdziwego mężczyzny'.
Niekoniecznie tego z "Poradnika Prawdziwego Mężczyzny" (Kto to taki? Odsyłam na youtube.com). Na myśli mam raczej młodzieńca odpowiednio zdystansowanego do świata. Wystarczająco zdystansowanego, ażeby gardzić skrajnościami, w które mężczyzna może popaść. Skrajności te oscylują wokół dwóch: ekstremum menela oraz ekstremum bycia wylansowanych "kryptopedałem" (wybaczcie, przejąłem słownictwo z "Poradnika Prawdziwego Mężczyzny"... albo nie wybaczajcie). Syndrom menela na pierwszy rzut oka zdaje się skrajnością gorszą. Wiadomo, z czym kojarzy się bycie menelem: ze smrodem, brakiem pieniędzy i nadmiarem chęci na używki. Plus (lub zarazem) - niepowodzeniem u płci przeciwnej. Nie dajcie się jednak zwieść pozorom! Syndrom bycia
wylansowanym do granic możliwości młodzieńcem także niesie za sobą wiele niedogodności. Możnaby pokusić się o tezę, że w tym wypadku zwiększające się powodzenie u płci przeciwnej jest wprost proporcjonalne do spadku wartości, które charakteryzują mężczyznę od wieków (lub wręcz z samej zasady!). Dlatego wybieramy złoty środek, nie grzebiąc się w odchyleniach, w jakąkolwiek z podanych stron. Będąc więc takim mężczyzną, nie stroniącym od alkoholu, lubiącym się ze znajomymi napić i pogadać o pierdołach lub o sprawach poważnych, nie stroniącym również od towarzystwa dziewcząt, wpadam w końcu na pomysł, żeby gdzieś to wszystko zrealizować. Pojawia się pytanie:

Gdzie może się wybrać mężczyzna?

Oto jest pytanie! Domówki bowiem odpadają. Jak dobrze młodzieży wiadomo, impreza w stylu 'domówka' zdecydowanie wycofała się do lamusa. Nie czas jednak na rozważanie wyższości takiej formy zabawy od innych (choć i na to przyjdzie pora!). Brak domówki zrekompensować mają w dzisiejszych czasach tzw. beforki... przepraszam... "b4'ki", których rozwinięciem jest nowoczesna wersja niegdysiejszego pójścia w tango. Nazywa się to dziś rajdem po klubach, czyli 'clubbingiem'. Dla mężczyzny jednak te dwa wyrażenia - 'pójście w tango' i 'rajd po klubach' zdecydowanie się wykluczają! Facet idąc w tango, na myśli ma zabawę totalną, tj. bez żadnych ograniczeń. Jeśli ktoś czytał powieść Dostojewskiego pt. "Bracia Karamazow", to wie doskonale jak wyglądało kiedyś prawdziwe 'imprezowanie'. Poczciwy Mitka trzy dni i trzy noce z cyganami rozpijał kolejne skrzynki szampana, tańcując hulając i swawoląc! Nie licząc się z konsekwencjami, których jednak był doskonale świadomy.

Tak było w wieku XIX. Przez większą część wieku XX wieku takie zabawy wciąż były na porządku dziennym. Nagle jednak czar prysł i zdecydowano przestawić się na ściśle kontrolowane spędzanie wolnego czasu.

Czym jest w praktyce wyjście do klubu? Jest to konwenans, pewien wymóg czasów, któremu należy się podporządkować, żeby nie wyjść na odizolowanego '"freak'a". Ludzie lgną do różnych zbiorowości; nie od dziś wiadomo, że uwielbiają się organizować i być rozumianymi przez innych. No cóż, ja do tych innych zdecydowanie nie należę. Myślę, że wszelkie wątpliwości wyjaśnię, odwołując się do wyliczenia 'korzyści' płynących z wspólnego wyjścia do jakiegoś klubu, czy innej dyskoteki. Otóż, instytucja klubu dyskotekowego została zaplanowana tak, ażeby nie można było w żaden sposób podjąć próby integracji z kimkolwiek. Nie wspominając nawet o rozmowie ze swoimi współtowarzyszami. Wchodząc do takiego miejsca, z każdej strony "na dzieńdobry" ogłuszeni zostajemy decybelami wykluczającymi rozmowę w normalnym tego słowa znaczeniu. Zostaje krzyk i ew. pokazywanie na migi. Po cóż bowiem w klubie rozmawiać? No tak, zapomniałbym. Do klubu idzie się potańczyć. Niemniej, w klubie znajduje się nieźle zaopatrzony bar, więc choćby z przyzwoitości należałoby się lekko podchmielić. Niech będzie, że nawet wstawić. Nie wszyscy przecież potrafią wywijać hołubce na parkiecie w pozycji trzeźwej. Chętnie wydajemy w takim miejscu kilkadziesiąt złotych, nie licząc się z 100, lub nawet 200 procentową cenową przebitką. Ubożsi o pięć dyszek, ale bogatsi o promile, dziarsko szukamy miejsca, w którym można przycupnąć na chwilę, tuż przed muzycznym szaleństwem. Duża jednak szansa, że takiego miejsca po prostu nie znajdziemy przez niebotyczny tłok, jaki w takim miejscu panuje. No cóż, nieważne, znów działa argument, że 'przyszło się tu na tańce'. Idziemy więc na tańce. Na tańcach tłum również nieznośny, muzyka zaś nie do końca przekonująca (Ważna uwaga! W dzisiejszych czasach dla większości ludzi muzyka już jest nieistotna, liczy się elektronicznie i równo wybijany prostacki rytm, więc argument z niezadowolenia z muzyki należy odrzucić).

Etc., etc., czas się zbliżać do podsumowania, które jest tu szalenie istotne. Otóż - kluby stworzone zostały nie do tego, aby zapewnić godziwą rozrywkę bywalcom. Zostały stworzone po to, aby rozrywki tej ludzi pozbawić! A przy okazji na nich zarobić.

W jaki sposób mam czerpać przyjemność z bycia w miejscu gdzie nie mogę się do nikogo odezwać bez podnoszenia głosu, nie mogę wręcz nikogo zobaczyć, gdyż wszędzie jest ciemno, nie mogę kupić czegokolwiek, nie stojąc w kilometrowej kolejce i nie płacąc znacznie więcej niż powinienem, nie mogę wreszcie potańczyć do lubianej przeze mnie muzyki, a na dodatek przed wejściem muszę jeszcze zapłacić za wstęp?? No, wybaczą Państwo, nie mogę. Kto może? Tego szkoda.


Dlaczego więc domówki odeszły hen hen za horyzont? Nie wie żaden. I nie chce wiedzieć.

Dlaczego w końcu mężczyzna nie może znaleźć ukojenia w wieczornych wyjściach? Ano z braku knajp przystosowanych do ożywionych dyskusji, sprzyjających integracji bywalców w trakcie spożywania napojów wyskokowych o rozsądnych cenach. No i oczywiście z racji ciągłego zwiększania się ogólnospołecznej chęci przebywania w klubach. Świadczy to, myślę, raczej o pewnego rodzaju wstydliwości i lenistwie, a może nawet i świadomości swojej niemocy w normalnej dyskusji. Nie chcę mi się po prostu wierzyć, że chodzimy tam z czystej przyjemności i naprawdę ją znajdujemy.

Nie oszukujmy się, ludzie głupieją, więc kwestią czasu było przeniesienie poziomu ich rozrywek na niższy. W efekcie, kawiarnie artystyczne, stoliki literackie i big-bitowe potańcówki nie są w stanie nawet w grobie się przewrócić.


PS Osobiście znalazłem i gościłem nagminnie w co najmniej dwóch idealnie przystosowanych pubach dla mężczyzny starej daty. Niestety, każdy z nich z czasem rozpoczął transformację, mającą na celu przyciągnięcie większej klienteli. Zabiegi te być może się udały, nie wiem, mnie już tam nie było w tym czasie. Z powodów wiadomych.

Kidriv

2 komentarze:

  1. Zmień środowisko w którym się obracasz, to i perspektywa Ci się zmieni. Wszedłeś między klubowe wrony i się męczysz kracząc. Prawdziwy mężczyzna sam tworzy miejsca, w których się bawi i wypoczywa, a nie czeka aż mu je podadzą na tacy. No! ;-)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Dokładnie! Gorzej, że te miejsca także się w pewnym momencie wypalają, jak te wspomniane w PSie. Ale ! Chciałbym jeszcze rzec, że jakiś czas temu nawet w klubie udało nam się stworzyć własną niszę, z tym że i ona się wyczerpuje. Stąd narzekanie :] Ale spokojnie, ten post został stworzony bardziej w celu postawienia pytania - jak można czerpać przyjemność z przebywania w klubach ? To, że prawdziwy mężczyzna sobie poradzi, to zawsze wiadomo ;) pozdr ! K

    OdpowiedzUsuń