poniedziałek, 16 marca 2009

Kochaj i tańcz, a w każdym razie zapłać

Ostatnio na ekrany kin weszła nowa polska produkcja. "Kochaj i tańcz". Nie oglądałem, ale jestem pewien, że dwie niekwestionowane gwiazdy aktorstwa, Iza Miko i Mateusz Damięcki, zapewniają jej wysoką klasę. Bez względu na to jednak, jak wiekopomnym jest arcydziełem i ilu ludziom przyniesie szczęście i szeroki uśmiech na twarzy, a być może nawet wywoła filozoficzną refleksję, chciałem zapytać: Dlaczego, do jasnej cholery, muszę do tego dopłacać?
Nie tylko ja. Do filmu wyreżyserowanego przez producenta tandetnych teledysków i reklam ubezwłasnowolnieni Polacy dopłacili 1,5 mln zł. Grabież kontrolował Polski Instytut Sztuki Filmowej. Ta wspaniała instytucja, kierując się najbardziej restrykcyjnymi kryteriami estetycznymi, wydaje rocznie do 120 mln zł na pomoc ambitnym twórcom kinematografii. Oznacza to, że każdy Polak, nawet jeśli szczerze nienawidzi dziesiątej muzy, musi rocznie wrzucić w jej żebraczy dzbanuszek 3 zł. Niby mało, ale kinematografia to nie jedyna dziedzina sztuki, do której dopłacamy. Dajemy też środki do życia teatrom, muzeom, galeriom, artystycznym periodykom, a więc scenarzystom, aktorom, redaktorom, pisarzom, a takze sprzątaczkom, dyrektorom administracyjnym i recepcjonistkom, którzy rzeczone instytucje koordynują. A co dostajemy w zamian? Najwyższej próby sztukę, oczywiście. Przyznaję, plebejskie produkcje pokroju "Kochaj i tańcz" zdarzają się o wiele rzadziej niz ambitne kino. Taki "Katyń" na przykład. Miodzio. Bo przeciez naród łaknie wielkiej sztuki, prawda? Jola Rutowicz nie istnieje, Doda to fakt medialny, a Iwan i Delfin to bohaterowie bajek. Taaaaa...
Nie rozumiem, dlaczego sztuki nie można poddać regułom rynku. Argumenty, że wtedy ostałaby się tylko sztuka niska, są całkiem nietrafione. To w USA, a nie w Europie robią najlepsze kino i od jakiegoś czasu to w USA, a nie w Europie powstają najciekawsze, choć być może nie tak postmodernistyczne jak trzeba, fabuły literackie. To w USA - gdzie nie ma ministerstwa kultury i dotacji dla artystów, gdzie na konkretne przedsięwzięcie szuka się sponsora, gdzie ludzie dobrze wiedzą, że ambitna sztuka nie wyklucza popularności, tylko po prostu jest ją trudniej zrobić. Nie w Europie - w której sztuką zajmują się politycy, którzy przekupując twórców dotacjami, wskazują kierunek rozwoju kultury. Wiecie, dokąd nas prowadzą? Do wielkiej, śmierdzącej dupy. Rzecz oczywista, ambitnie zaprojektowanej: z dużym i pojemny otworem odbytowym. Wybaczcie dosadność języka, ale to jedyny, którym można obrazowo oddać fakty, jeśli się nie ma talentu polskich dotowanych artystów.

21 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Patosem to faktycznie zajeżdża ten komentarz. Za to w ogóle nie czuć rozsądku.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czyli że mamy zlikwidować Ministerstwo Kultury?

    Nie tyle w Stanach powstają najlepsze filmy, ile mają najlepsza promocję na globie. Almodovar czy Zelenka to nie są hollywodzkie nazwiska przecież, a ciekawe kino.

    Insza rzecz, że dobre kino raczej się nie reklamuje. Taki "Pocałunek o północy" (moim zdaniem świetny) choćby tylko w studyjnych kinach wyświetlano. Wyjątkiem jest przypadek, kiedy film dostanie 8 Oskarów:).

    Po prostu zbojkotujmy "Kochaj i tańcz". Ps. "Katyń" był dobry niby?

    OdpowiedzUsuń
  4. Ad Patos: jesteś zbyt inteligentny, żeby pleść takie głupstwa o tym kapitalizmie, co to się rzekomo kompromituje. Kompromituje się może pewien hybrydowy model gospodarki, ale kapitalizm? Wedle jakiej definicji był to kapitalizm?

    A kino USA ma do zaoferowania tak szmirę, jak i rzeczy genialne. Kino europejskie za to jest po prostu nudne z nielicznymi wyjątkami. Np. kina brytyjskiego i kwitnącego tam gatunku czarnej komedii. Wolę Dark Knight'a od najnowszego dziełka Zelenki, czyli Braci Karamazow, które ratuje tylko dobre aktorstwo. Wolę Arofonsky'ego od przeintelektalizowanego do granic Bergmana. A Almodovar? Dowidzenia. To koleś, który ma jakieś kompleksy, bo niemal wszystkie filmy są o tym samym i tak samo zrobione.

    Patosie, rozdawnictwo to jest niższy, a nie wyższy poziom kultury. Imperium Romanum upadło właśnie, gdy zaczęło prowadzić politykę panem et circenses. Nie chodzi o skąpstwo tylko o to, że państwo nie powinno mieszać się w kulturę, ani w ogóle zabierać ludziom pieniędzy, gdy tego nie chcą. Nie można im wmawiać, że chcą, gdy nie chcą. Dzisiaj rozmawiałem z właścicielem małej budki z hot-dogami. Żyje tylko dzięki temu biznesikowi i ledwo wiąże koniec z koniecem. Bo niestety niektórzy za jego kasę bawią się w robienie sztuki, a on nie ma możliwości sobie niczego odłożyć. Ty stajesz po stronie Hegla i mu zabierasz od ust, a ja po stronie Nietzschego, który gardzi współpracą państwa z artystami - nie rób mi tego, choć na moją stronę! Przecież w dobie ministerstw kultury kultura upadła, to przed ich pojawieniem się, w czasie gdy kultura miała mecenasów (prywatnych!!!), kwitła.

    I skąd ta pogarda dla zysku? Zysk jest dobrem, dążenie do niego jest dobrem. Zysk wypracował cywilizację, sprawił, że masz komputer, możesz komentować moje posty. Zysk sprawił, że istnieje druk. Zysk jest wielkim dobrodziejem. Polecam "Zgubną pychę rozumu" Friedriecha von Hayeka.

    PS Katyń to gówno było, oczywiście. Zero fabuły, ckliwa symbolika i zero napięcia. Hisoryczna i kiepska pogadanka.

    OdpowiedzUsuń
  5. kurwa, późno i strzelam ortografy

    chodź a nie choć, miało być oczywiście

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  9. Wróćmy do tematu sponsorowania dziesiątej muzy. Uczciwy pan od hot-dogów dopłaca (tak jak zresztą każdy z nas) do czegoś, czego nie jest w stanie kontrolować. W efekcie powstaje marny gniot i całej Polsce pozostaje już tylko ze wstydem odesłać Miko ‘tam skąd przyszła’. A teraz hipotetycznie: powstaje nie gniot, a film o klasie światowej, krytycy, publika i autor artykułu – zadowoleni – wróżą przemianę polskiej kinematografii. Efekt: nikt by nawet nie wspomniał o corocznej daninie. Nawet pan od hot-dogów bez zmrużenia oka się dorzuca. Problemem nie jest wcale owy haracz, a szacowna załoga Instytutu Sztuki Filmowej, która decyduje o dofinansowaniu. Sponsoruje to, co jest modnym, sezonowym hitem. Gniot o tańcu obronił by się bez żadnego sponsoringu. Na pewno zarobi na siebie sądząc po gustach przeciętnego polskiego widza. Tzw. ambitna sztuka – nie zarobi – z tych samych powódek. DLATEGO nie można sztuki poddać regułom rynku. Ponieważ na rynku największe szanse mają produkcje Buffo i Romy, oraz kabarety typu ‘pośmiejmy się z kaczorów’. Oczywiście nie zamierzam negować sztuki popularnej, w końcu Andy Warchol pokazał, że nawet butelka Coca-coli jest artystycznym zdarzeniem, jednak państwo powinno wspierać niszowe gałęzie sztuki, żeby różnicować rynek artystyczny, a polskiemu odbiorcy dać prawo wyboru i nie skazywać go na przymusowy platik i dziesięć gniotów za których produkcję zapłacił. Wspieranie sztuki samo w sobie nie są złym pomysłem, wypadałaby się tylko zastanowić – do czego się dopłaca.
    Ara

    OdpowiedzUsuń
  10. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  11. Tutaj się, niestety, nie zgodzimy. Danina jest problemem. Nawet, gdyby jakość sztuki, dzięki niej wytworzonej była wysoka, pan od hot-dogów nie będzie sobie mógł pozwolić nawet na bilet do kina. Wciąż będzie takim samym biedakiem. Ale dobra szuka pod patronatem państwa to rzadkość. Może powtórzę jeszcze raz: Wiktor Hugo, ani Da Vinci, ani Rembrandt, ani nawet pierdolony w dupę socjalista, ale świetny pisarz Jack London nie mieli wsparcia podatników. Ich życiowe powodzenie zależało od tego, czy sprzedadzą to, co piszą, czy sami włożą w to odpowiednio dużo wysiłku. Zależało od ich wyrzeczeń, a nie wyrzeczeń panów od hot-dogów. To byli ludzie wielkiego charakteru i woli. Gdyby istniało wsparcie państwa dla nich, ich dzieła nie osiągnęłyby nigdy takiego poziomu, bo po prostu nie musieliby się starać aż tak bardzo, żeby te dzieła dostrzeżono. Mieliby to zagwarantowane odgórnie. Tyle a tyle książek w księgarniach, tyle a tyle obrazów w galeriach. To by ich zdemoralizowało.

    Stoję na stanowisku, że - ku Waszemu rozczarowaniu - nie istnieje ideologia, która słusznie uzasadniałaby łamanie prawa własności. Zauważcie, że największe państwowe wsparcie sztuka uzyskuje tam, gdzie politycy chcą za jej pomocą coś osiągnąć. Nie mówiąc już o totalitaryzmach...

    Artysta za państwowe pieniądze to sługus układów, które wytworzą się na pewno, jeśli kasę na projekty przyznaje się komisyjnie. A jak inaczej przyznawać? No, właśnie...

    OdpowiedzUsuń
  12. Sted, wsparcie państwa to nie jest odgórnie gwarantowany sukces - raczej męka walki z takimi opiniami jak twoja i wieczne udowadnianie, że jest się kimś więcej, niż pupilkiem polityków. A co do wyniośle samosposnorujących się artystów - można by powiedzieć, że są sługasami twardych zasad wolnego rynku, gdzie coś, co nie podoba się masom wypada z obiegu, a króluje Jola Rutowicz i Doda. Taki biedny, a wyniosły twórca, brzydzący się obcym wsparciem finansowym, staje się niedocenionym 'Norwidem' który czeka na swojego Przesmyckiego... A może się nie doczekać. Myślisz, że twórcy, którzy nie 'wypłyneli', wkładają wystarczająco wysiłku w swoją sztukę?
    Co jest złego w tym, że twórcy szukają wsparcia, gdzie tylko mogą - w tym - w instytucie (który i tak będzie zbierał haracz od budkarzy, choćby nawet miał go rozdać swoim urzędasom.
    "Sługas państwa" jest bardzo pejoratywnym pojęciem, nie możesz każdego twórcy wrzucać do jednego wora i uznać zakłamaną szują, piejącą hymny pochwalne na cześć polityków, nawet jeżeli to im właśnie zawdzięcza pieniądze na rozwój. Takie poglądy cuchną PRL-em, kiedy wszelkie konekcje z państwem narzucały sługalczość.
    Ara

    OdpowiedzUsuń
  13. Nie rozumiem, jak można być "sługusem" zasad rynku, które to zasady są po prostu metaforą tego, jak działają ludzie. Prawo podaży i popytu. A to gdzie sobie artysta szuka popytu - jego sprawa. Co skłania Cię do sądu, że da się promować sztukę administracyjnie? Jakieś przykłady? Ale - jeszcze raz powtarzam - nie to jest meritum.

    Meritum jest, że nie można zabierać komuś pieniędzy, jeśli ten nie chce ich dać i są to jego pieniądze, nawet jeśli przyświecają nam najwznioślejsze cele. Odgórne projektowanie ładu świata - w jakimkolwiek aspekcie - dawno się skompromitowało i wciąż kompromituje. Bo po prostu nie może być skuteczne. To zalatuje oświeceniowym pseudoracjonalizmem na kilometr. Czy nie rozumiecie, że komisaryczny podział pieniędzy jest z góry skazany na porażkę? Bo w takim modelu świata ludzie nie są uczciwi. To właśnie dotacje są wynikiem chciwości.

    OdpowiedzUsuń
  14. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  15. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  16. Ależ bożka z pieniędzy nie czynię, skąd Ci to przyszło do głowy? Podaż i popyt w mojej wypowiedzi odnosił się do tego, jakie mechanizmy promowania sztuki są właściwe. Podporządkowane tym prawom. Ale trzeba to właściwie rozumieć. Mogę być Dodą i moim targetem będą obwiesie, mogę być von Trierem i moim targetem będzie kto inny. Dla wszystkich jest nisza, trzeba umieć ją wykorzystać. Znaleźć i wykorzystać. A to, że może komuś się nie uda? Takie jest ryzyko wolności, ale co do ma do rzeczy? Są zasady, których nie należy łamać. Taką jest prawo do życia, a także własności, wolności i dążenia do szczęścia. A wojnna...? Inter arma silent leges. Po prostu. Przecież - jak sam zauważyłeś - chodzi tutaj o poświęcenie własności dla ocalenia większej wartości - życia. Nie wiem, skąd bierze się przesąd, że zysk może być tylko pieniężny. Zysk to wartość dodana, niekoniecznie pieniężna. To bezmyślny materializm utożsamia wartość z pieniądzem, który jest przecież tylko umowny.

    Ja nie 'wolę komisarycznego podziału pieniędzy', bo nań zasuwają wszyscy, nawet Ci, co zarabiają mniej niż 1200 zł. Współczuje artystom pozbawionym środków do promowania sztuki i mam nadzieję, że albo znajdą sponsorów, albo się sprzedadzą w godny sposób. Ale nie można dla tej nielicznej grupki nieudaczników, w imię wzniosłych idei, których z czysto pragmatycznych względów nie da się realizować skutecznie, szykować niedobrowolnych darowizn z nieswoich pieniędzy. Chcesz możesz wraz ze swoimi znajomymi - założyć fundację wspierania takich osób, wszyscy, którzy będą podzielać Twoje poglądy zapewne się do niej zapiszą. Być może wypromujesz jakiegoś wielkiego artystę. Masz prawo wierzyć, że tak będzie. Ale - na litość Boską - wierz na własny rachunek.

    pozdro 600

    OdpowiedzUsuń
  17. Rzecz w tym, że twoje meritum nie istnieje w żadnym demokratycznym państwie. Oddajemy władzę ludziom (którym teoretycznie ufamy), a oni za nas ustalają za co mamy płacić i ile. W praktyce nikt nie jest zadowolony. Są dotacje - źle dla budkarza, nie ma - artysta głoduje, są ale za małe - bez sensu, są za duże - oczywiście korupcja i kumpelstwo. To duże uproszczenie, ale nie ma sensu niczego komplikować, ale dyskusja już stała się akademicka. Tak więc sięgnijmy do idei dotacji - idea jest taka, żeby pomagać młodym artystom tworzyć, ułatwiać. Teraz oczywiście napiszesz, że nie chodzi o to, żeby było łatwo - ale sztuka nie musi być drogą przez mękę i nie każdy dobry artysta to emocjonalny Kordian.
    Idea dotacji uległa zatarciu i wypaczeniu, toteż promuje się komercyjne szmiry o tańcu. Jednak samo założenie dotacji jest dobre. Rzecz nie tylko w promowaniu sztuki ale również w możliwości jej tworzenia. Przykład? Ot choćby Teatr Telewizji, który nigdy by nie powstał bez dotacji państwa, a oglądalność ma żałosną - no pewnie - napiszesz że sam sobie winien, bo nie wytrzymał konkurencji wolnego rynku, nie szukał popytu... A może popytu nie było bądź był znikomy i żadna stacja nie wyemitowała by teatru dla garstki pasjonatów? A jednak ktoś się skłania ku tej garstce i dba o to żeby lodowe piruety-Salety nie zdominowały telewizji publicznej.
    Przydział dotacji przez komisje na pewno nie jest wizją fatalistyczną. Jest to jedyny sposób w jaki zgodnie z ustrojem demokratycznym można finansowo wspomagać sztukę.
    Komisje tworzą ludzie - zapewne zarówno uczciwi jak i nieuczciwi. Przykład ostatniego sponsoringu Instytutu ("Kochaj i tańcz") pokazuje, że tych drugich jest zdecydowana większość - a przy tym są kompletnymi osłami. Ale powtarzam: sama idea jest dobra. Jeśli choć jeden zdolny, niebanalny artysta dzięki pomocy Instytutu miał szanse pokazania się szerszej publiczności, wystawienia spektaklu, opłacenia czynszu za pracownie, czy choćby kupna sztalugi - to znaczy że idea dla której dotacja została stworzona przez 'zaufanych wybrańców narodu - tudzież polityków' - zadziała w praktyce.
    Ara

    OdpowiedzUsuń
  18. Wybacz, ale nie zgadzam się całkowicie. Jest to niezgodne z moim - wybacz mój patos - najgłębszymi przekonaniami moralnymi, że pomoc innym można prowadzić tylko za swoje pieniądze. Ten biedny artysta po prostu nie ma prawa do czyichś pieniędzy. A Ty nie masz po prostu prawa dawać mu czyichś pieniędzy. Jak nie ma na sztalugę, niech idzie do pracy. Ja pracuję, żeby móc wieczorami pisać sobie różne bzdurki.

    OdpowiedzUsuń
  19. Bożka z pieniędzy? Tylko jedna rzecz może pieniądze zastąpić - karabin. To właśnie postulujesz.

    OdpowiedzUsuń
  20. Cieszę się że dyskusja zmierza ku końcowi i wreszcie widzę, o co ci właściwie chodziło. Ale chyba zgodzisz się, że skoro te cudze pieniądze są już zbierane i nieprędko to się skończy LEPIEJ jest przekazać je artystom, niż pielęgnować w skarbcu, bądź przeznaczać na premie urzędnicze. Jakkolwiek, problem przekazywania KOMUŚ-CZYICHŚ pieniędzy jest nagminny w instytucjach państwowych... ale to jest bzdurka(swoją drogą ładne słowo) na inną dyskusję.
    Ara

    OdpowiedzUsuń
  21. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń