poniedziałek, 30 marca 2009

Wstęp do sztuki współczesnej

Współczesnym przedstawicielom konserwatywnego myślenia o sztuce weszło już w krew umartwianie się nad jej losem. Dokąd zmierza? Dlaczego zboczyła z obranego wieki temu kierunku? Jak to możliwe, ze do głosu doszła postmodernistyczna dowolność? Są to pytania, na które odpowiedź znaleźć nietrudno. Wystarczy sięgnąć pamięcią do pierwszej wojny światowej, kiedy to w bólach narodził się dadaizm.

Hans Richter w swojej książce "Dadaizm" przyjmuje za moment narodzin dadaizmu, przyjazd Hugo Balla do Zurychu i założenie przez niego "Cabaret Voltaire". Nastąpiło to w dniu urodzin mojej siostry, czyli piątego lutego, roku zaś 1916. Szwajcaria była krajem neutralnym w trakcie Pierwszej Wojny Światowej, nie dziwi więc swoboda z jaką nowy ruch się rozwijał. Piątego lutego miało miejsce pierwsze wystąpienie rodzącej się właśnie grupy, które od razu wywołało nie lada sensację. Dadaizm bowiem okazał się nie mieć nic wspólnego z dotychczasową sztuką, mało tego!, z premedytacją się od takowej odcinał. Dadaistów łączyła wspólna chęć destrukcji w ramach odreagowania okropieństw wojny. Destrukcyjność owa przejawiała się w realizowaniu coraz bardziej abstrakcyjnych pomysłów, od symultanicznych wierszy począwszy, a skończywszy na stworzeniu choćby maszyny do robienia wrzasków. Na domiar złego, stałym fragmentem wystąpień dada było systematyczne obrażanie publiczności, wyzywanie jej od najgorszych i stałe prowokowanie. Niestety, gdy opinia publiczna zwęszyła w dadaizmie sensację, przymknęła oko na inwektywy pod swoim adresem.

Właściwie przymknęła oko na wszystko. Nazwano dadaizm sztuką i wepchnięto go na salony. To wszystko mimo wszelkich starań, których dadaiści dołożyli do tego, aby o ich tworach nie myślano w ten sposób. Specjalnie ukuty termin "antysztuka" nie jest przecież wyssany z palca. Antysztuka miała być z założenia sztuki przeciwieństwem i to skrajnym do granic możliwości. Nie da się ukryć, że te granice z resztą nieraz przekraczano (przypadek Arthura Cravana). Niemniej dadaizmu przed zaklasyfikowaniem nie dało się widocznie uniknąć. W efekcie nawet kolumnę Kurta Schwittersa należało uznać za dzieło sztuki. Właśnie takie rozumowanie zgubiło sztukę późniejszą.

Gdyby dadaizm pozostał na manowcach i działał jedynie w imię buntu i nihilizmu (jak miał w planach), a sztuka podążała własnym torem, problemu najprawdopodobniej by nie było. Kiedy zaś sława nowego, intrygującego kierunku, dała się odczuć samym jego twórcom, ci wnet sami zapragnęli i sławy, i poważania i zapewne profitów. I posypało się. Dadaizm przekształcił się w surrealizm, który można nazwać bardziej przystępnym jego obliczem. Dadaizm jednak dał też wytyczne pod kierunek zwany postmodernizmem, który, można by rzec, uprawomocnił zanik sztuki wartościowej i pozwolił na dojście do głosu tandecie i prostactwu. Sam dadaizm był interesujący jedynie jako zjawisko. Nie oszukujmy się, żaden Tzara, czy Duchamp nie stworzyli jakiegokolwiek dzieła sztuki. Gdyby nie afera wokół ready-made's, czy spopularyzowanie techniki kolażu, o dadaizmie zapomnianoby równie szybko, jak on sam by o sobie zapomniał. Z resztą, koniec dadaizmu był nieuniknionym (acz ostatnim) etapem jego rozwoju. Wiadomo, jak niszczyć, to wszystko, łącznie z samym sobą. Szkoda tylko, że nieświadomie pociągnął za sobą w piekielne otchłanie sztukę przez duże S.

Kidriv

[na zdjęciu arcydzieło polskiego artysty współczesnego o nazwisku Sasnal - Sted]

1 komentarz: