poniedziałek, 2 marca 2009

O gustach się dyskutuje

Dzień dobry !

Dzisiaj będzie o muzyce. Muzyce wyciągniętej z szuflady oznaczonej etykietą - dobra. Wbrew pozorom nie jest takiej muzyki mało. Pływa ona sobie po świecie, trafiając do co bardziej otwartych i rozumnych uszu. Zastrzegam jednak, iż nie należy mylić muzyki dobrej z muzyką 'dobrą', czyli taką, o której ludzie znani (zazwyczaj z tego, że są znani, albo akurat dlatego, że ich drużyna nieźle sobie radzi w lidze) napomykają w odpowiedzi na pytanie 'jakiej muzyki słuchasz'?

'Ano słucham dobrej muzyki'. Dociekliwemu słuchaczowi powinno narzucić się w tym momencie następne pytanie - 'co to jest ta dobra muzyka?'. Spokojnie. Osobnik znany z tego, że jest znany nie udzieli satysfakcjonującej odpowiedzi na taki problem. Dla niego dobra muzyka, to muzyka popularna, muzyka lekka, przyjemna, zbyt łatwa w odbiorze, żeby przysiąść i się nad nią zastanowić. Mawiają, że o gustach się nie dyskutuje, tymczasem proszę zwrócić uwagę na fakt nieposiadania przez znaczną ilość osób gustu muzycznego w jakiejkolwiek postaci. Mawiają także, że gust mogą kształtować media. Ja jednak protestuję! Ileż wart jest taki gust, który zależny jest w 100% od osób trzecich? A nawet nie osób, lecz od polityki sklepów, wytwórni czy kreatorów wizerunu? Każdy zgodzi się, że tyle, co nic.

Wracając jednak do samej Dobrej Muzyki. Jak ją można namierzyć? Co, lub kto określa dany utwór jako dobry? Prawda jest taka, że dobra kompozycja sama się potrafi określić. Mówiąc prościej - dobra muzyka jest całkowicie obiektywna. Nie da się ukryć, że wieść o dobrych wykonawcach roznosi się przez konkretne osoby, jednak nie znaczy to, że kolega nam wpaja i wdraża myślenie o płycie 'Kind of blue' (Milesa Davisa dla niezorientowanych) jak o płycie genialnej. Owszem, można poddać się perswazji, nie jest to trudne, nierzadko wręcz niezależne od człowieka. Z tym że ktoś, kto poświęci takiej płycie trochę czasu, odrzuci w końcu wcześniejszą perswazję, gdyż sam doskonale zrozumie fenomen danego albumu, czy utworu. "Kind of blue" jest akurat zjawiskiem kulturowym, w końcu to kamień milowy w historii muzyki jazzowej. Za samo "cofnięcie kijem jazzu" (i puszczenie go w nieznane rejony) Davis pownien być wznoszony na piedestał. Jeśli jednak ktoś będzie utrzymywał, że owy album to rzecz słaba, z czystej przyzwoitości przyzna, że ma jednak olbrzymie znaczenie dla muzycznego świata.

Tyle o "Kind Of Blue". Przykład to o tyle niefortunny, ponieważ ten album to nie tylko muzyka, ale także cała otoczka, jak wspomniałem, kulturowa. Zastosowanie skal modalnych, 'uspokojenie' nieokiełznanych big-bandowych tyrad, wyciszenie muzyki jazzowej, wzięło się dokładnie od tego longplay'a. Podważać wartość i wpływ "Kind Of Blue", to jakby krzyczeć, że Beatlesi w swojej karierze nie stworzyli nic oryginalnego, a Michael Jackson grał old-schoolową wersję electro. Surowo przestrzegam przed tego typu teoriami.
Są jednak płyty, które nie aspirują do bycia kamieniami milowymi. Mówimy o nich jednak, że są porządne, niezłe, dobrze się ich słucha, wpadają w ucho, mimo iż wydaje się, że nikt z wykonawców specjalnie o przebojowość nie prosił. I takich albumów jest naprawdę wiele. Jedne z nich można zamknąć w szufladzie pełnych płyt dobryh dla fanów danego gatunku, inne z kolei lądują w szafce dla szerokiego grona...

Tom Waits - ekscentryk, niemal muzyczny wyrzutek, mimo szorstkiego brzmienia, paskudnie przepitego głosu (gdyby był ulicznym menelem, nikt nie uwierzyłby, że zbiera pieniądze na zwykłą bułeczkę) i bardzo oszczędnych kompozycji, pozostaje nie dość, że artystą kultowym, to jeszcze nie można powiedzieć, że w jakiś sposób nie przemawia on do ogółu. Sam nie raz byłem świadkiem imprez, na których ludzie przyzwyczajeni do kiwania się przy remizowym umpa-umpa, chylili nagle czoła przed takimi kawalkami jak "Martha", czy "Tom Traubert's Blues", "Christmas Card From A Hooker"... czy "Heart of saturday night". W nich jest bowiem melodia, przekaz, emocje i na dodatek wszystkie idealnie zgrywające się ze sobą. Fani Waitsa słuchają przeważnie albumu "Rain Dogs", co jest akurat rzeczą dziwną, gdyż żaden z wymienionych przeze mnie wyżej utworów, z tej płyty nie pochodzi. Zaręczam wszak, że oddziaływanie dźwięków generowanych przez tego Pana sprawdzam w każdym wolnym momencie na wszelkiego rodzaju jednostkach. Każdy rozumie, że coś Dobrego drzemie w jego twórczości. Nie każdy słucha na codzień, ale każdy docenia.

Powyżej przedstawiłem przykład na obiektywną i dobrą muzykę. Jest to jednocześnie całkiem niezły argument na rzecz bezsensowności wytartego, jak kuchenna szmata powiedzonka - 'o gustach się nie dyskutuje'. Gusta, moi drodzy, są albo dobre, albo złe. I proszę nie bronić mi szydzić z tego, że ktoś naprawdę lubi Ich Troje, czy Scootera. Jeśli bowiem gust jest zły (a da się to sprawdzić dużo dokładniej, niż tu nakreśliłem), to warto wziąć się za jego poprawienie. Zaznaczam, że nie chodzi o upodobnienie się do grupy osób 'w klimacie', czy w innym paskudztwie zakrawającym o subkulturę, a jedynie o przejaw muzycznej inteligencji. Niewielu się takie oświecenie zdarza. Nad czym ubolewam.

Dobrej nocy życzę!

Kidriv

1 komentarz:

  1. Jeden z najbardziej irytujących problemów polskiego społeczeństwa opisany w przejrzysty i prosty sposób - więcej takich.

    OdpowiedzUsuń